Najczęstsze mity, dotyczące przeziębienia dziecka.

1 Komentarz

Jestem osobą, która nienawidzi chodzić do lekarza. W ciągu ostatnich paru, lat u specjalistów lat byłam „ze sobą” może ze trzy razy i to dopiero w momencie, kiedy już ciągnę pyskiem po ziemi i piszę testament. Uprzedzenie do placówek medycznych sięga mojego dzieciństwa. Byłam bardzo (!!!) chorowitym dzieckiem. Kilka razy w roku miewałam anginy. Często leżałam z różnych powodów w szpitalach. Wiecznie faszerowano mnie lekami, dupę miałam pokłutą seriami antybiotyków. Do tego problemy rehabilitacyjne. Moja mama nie miała ze mną łatwo.

Do dzisiaj idę do lekarza, kiedy naprawdę źle się czuję. W ostatnim czasie niestety mój organizm zaczął się buntować, stąd też jestem zmuszona do regularnych wizyt u specjalistów. Nie wliczam w to oczywiście chorych dzieci, chociaż z nimi również chodzę do lekarza dopiero wtedy, kiedy muszę.

Dlatego ostatnio przeraziłam się, kiedy na mojej grupie jedna z matek zapytała, czy jeśli dziecko ma katar, powinna lecieć z nim na nocny dyżur, czy może poczekać z wizytą w przychodni do rana. Większość kobiet odpisała, że może poczekać. Zdarzały się takie, które pisały, że poszłyby jak najszybciej. Ja jedyna (!) napisałam, że w ogóle nie poszłabym z dzieckiem, które ma jedynie katar do lekarza.

KATAR TO NIE CHOROBA.

I tak i nie. Nadia i Hanka mają katar kilka razy w roku i na tyle na ile je znam wiem, że nie jest to w ich przypadku nic groźnego. Czasami posmarkają kilka dni i przechodzi. Czasami jednak widzę, że dziecko czuje się „rozbite”, osłabione lub łzawią mu oczy, a katar robi się zielonkawy. Na szczęście mam ten komfort, że mogę zostawić je w domu, żeby po prostu nie złapały czegoś więcej. Wolę posiedzieć w domu dwa dni z dzieckiem, niż za chwilę „kiblować” dwa tygodnie. Jeśli jednak nie mają innych „groźnych” objawów, nie chodzę z nimi do lekarza. W przychodni roi się od wielu innych zarazków i nie raz idąc z katarem i kaszlem, wychodziłyśmy z jelitówką albo zapaleniem oskrzeli. Jeśli już muszę iść z dzieckiem do lekarza, staram się umówić na jak najwcześniejszą godzinę, zanim w poczekalni zaroi się od małych pacjentów. W naszych domowych apteczkach i lodówkach z pewnością jest mnóstwo rzeczy, które mogą wyleczyć dziecko.

Jeśli już czujemy potrzebę pójścia do lekarza, rozważmy czy lepiej nie zaprosić lekarza do domu. Jeżeli nie mamy takiej możliwości, dobrze jest pomyśleć o maseczce ochronnej na twarz, zarówno dla dziecka jak i dla siebie.


Ostatnio rozłożyła mnie angina. Na domiar złego, Nadia miała zapalenie spojówek, przez co nie mogła pójść do przedszkola. Bywały dni, kiedy osobiście musiałam odbierać Hankę z przedszkola. Zakładałam wtedy na twarz maseczkę jednorazową. Reakcje ludzi były w większości negatywne. Pojawiły się żarty na temat Koronawirusa. Odpowiadałam spokojnie, że mam turbo anginę ale jeśli moja maseczka jest taka zabawna, zaraz ją zdejmę. Wtedy ludzie doceniali fakt, że mam ją na twarzy. Rozważcie tą opcję, kiedy jesteście chorzy. Musicie zdawać sobie sprawę z tego, że sporo osób ma obniżoną odporność, jest po chemioterapii, itp. a kontakt z chorą osobą może skończyć się dla nich bardzo źle.

ANTYBIOTYK WYSTARCZY DO TEGO, ŻEBY WYLECZYĆ DZIECKO.

Czasami w szatni spotykamy dzieci, które plują płucami. Rodzice rzucają paniom wychowawczyniom, że „Jasiu skończył wczoraj antybiotyk i jeszcze tylko ma lekki kaszel”. Niektórzy rodzice nie zdają sobie sprawy z tego, że antybiotyk rujnuje odporność i taki Jasiu za trzy dni wróci pod pierzynę, bo wyleczony jest jedynie w teorii. Kiedyś pediatra, do którego jeździliśmy z wiecznie chorującą Hanką powiedział nam, że po każdym antybiotyku dziecko powinno zostać co najmniej 10 dni w domu, właśnie ze względu na niską odporność. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jest to niewykonalne, bo żaden lekarz nie wystawi zwolnienia na zdrowe dziecko, jednak miejcie na uwadze ten fakt, puszczając „zdrowe” dziecko do przedszkola. Pediatra moich dzieci, na kontroli po chorobie, często proponuje mi jeszcze kilka dni zwolnienia z pracy, żeby dziecko mogło jeszcze zostać chwilę w domu.

Rozumiem też, że czasami rodzice nie mają co zrobić z dzieckiem i puszczają je do przedszkola, jeśli nie ma gorączki lub ma jedynie stan podgorączkowy. I teraz zastanówcie się, jak Wy czujecie się podczas przeziębienia. Łamie Was w kościach? Czujecie się rozbici? Boli Was głowa? I teraz wyobraźcie sobie, że dziecko czuje się tak samo. W tym czasie, przez ponad 8 godzin musi przebywać w przedszkolu. W hałasie, być może ostrym świetle. Musi skakać, kolorować, śpiewać piosenki.

GORĄCZKĘ NALEŻY PRZECZEKAĆ.

Podobno leki przeciwgorączkowe powinno podawać się dopiero kiedy temperatura ciała wzrośnie do 38,5 stopnia Celsjusza. No i tutaj mogę się kłócić. Są osoby, które przy 39 stopniach czują się rewelacyjnie i dosłownie nie czują, że mają gorączkę. Ja przy 37 dosłownie schodzę z tego świata. Boli mnie głowa, oczy zaczynają się szklić, czuję jak pali mnie żywym ogniem od wewnątrz. Do takich zaleceń należy podchodzić obiektywnie, w zależności od samopoczucia dziecka.

O tym, jak prawidłowo mierzyć dziecku temperaturę, przeczytacie (tutaj). Jestem pewna, że o wielu z tych rzeczy nie wiedzieliście!

SKORO MI JEST ZIMNO, JASIOWI NA PEWNO TEŻ!

Znacie ten kawał? Kiedy matka zakłada dziecku sweterek? Kiedy jest jej zimno.

Codziennie widzę masę dzieciaków, maszerujących do przedszkola w zimowych, ocieplanych kombinezonach, przy 5-10 stopniach. Zawsze zastanawiam się, jak rodzice będą ubierali te dzieci przy -10? Od początku zimy moje dziewczynki rajstopy pod spodniami miały dosłownie raz, nawet przy niewielkim mrozie. Wyjątkiem są momenty, kiedy idziemy na dłuższy spacer, w czasie którego dzieci mogą przemarznąć. Hania i Nadia chorują rzadko, nie licząc katarów. Czapki zakładam im tylko i wyłącznie dlatego, że one tego chcą. Powyżej 7-10 stopni nie zakładam im czapek w ogóle. I tutaj znowu wyjątkiem jest zimny wiatr czy deszcz. Do tego, Nadia od samego początku zimy chodzi w polarowym ponczo, które ubieramy na bluzę. W tym czasie chora była jedynie raz, na zapalenie spojówek, które łapie zawsze od zimnego wiatru.

Na domiar wszystkiego, u nas w domu jest 19-20 stopni. Dzieciaki zazwyczaj biegają na boso, nawet przy wyłączonej podłogówce. Ogrzewanie włączamy rano na około 2-3h i na chwilę przed snem, a wyłączamy zanim my położymy się spać. Od dwóch lat Nadia nie brała antybiotyku, Hania trochę dłużej. Wiosną i latem dzieciaki spędzają dużo czasu w ogrodzie, biegając boso po trawie. Od kilku tygodni noszę się z zamiarem puszczenia ich boso po mrozie, jednak moje poranne lenistwo wygrywa 😉

Dla wielu rodziców zimne rączki dziecka są sygnałem, że dziecku jest zimno. Tymczasem ja na przykład, przy 30 stopniach na dworze, często mam lodowate ręce. Dużo lepiej sprawdzić kark dziecka. Nie raz Hanka miała zimne łapki i spocone plecy. Hania jest zmarzluchem i lubi ubrać się ciepło. Nadia natomiast może latać cały dzień w koszulce z krótkim rękawem.


JEDYNA SŁUSZNA RACJA.

Nie ma jedynego słusznego postępowania w przypadku przeziębienia lub choroby. Na początku jest to zdecydowanie metoda prób i błędów. Po pewnym czasie poznajemy organizm dziecka i doskonale wiemy, jak reaguje przy chorobie, jakie leki na nie działają i czy wystarczy żeby posiedziało w domu, czy może nie obejdzie się bez wizyty u lekarza. Jednak przy tym wszystkim pamiętajmy, że nasze dzieci nie są pępkami świata, a puszczanie chorych dzieciaków do przedszkola, może skończyć się przedszkolną epidemią. I nawet jeśli macie to w dupie, zauważcie, że jak całe przedszkole już się wychoruje, po kilku tygodniach choroba może zwyczajnie do Was wrócić.

I tutaj mały apel. Jeśli Wasze dziecko ma jakąś chorobę zakaźną, typu ospa wietrzna, jelitówka, a nawet wszy, zgłaszajcie ten fakt do przedszkola. Są rodzice, którzy mają komfort pozostawienia dzieci w domu. Ja zawsze tak robię, kiedy okazuje się, że w przedszkolu jest choroba, której nie chciałabym u swoich dzieci.

A czy Wy macie jeszcze jakieś spostrzeżenia odnośnie przeziębienia dziecka?

Photo by Josh Applegate on Unsplash

1 Komentarzy/e
  • Maja

    Odpowiedz

    Bardzo ważny ostatni punkt, super że został poruszony. Nie daleko by szukać, dzisiaj pewna dobra dusza uprzedził mnie, że w przedszkolu kilkoro dzieci zachorował na szkarlatynę. W domu oprócz trzylatka,mam jeszcze trzy miesięcznego brzdąca. Po uzyskanej informacji rozebrałam dzieciaki, przeczekałam płacz i lament starszej i po prostu zostawiłam w domu.

Skomentuj