Nie jestem full time mamą.

17 komentarzy

Związek z Panem Ojcem był pierwszym bardzo zdroworozsądkowym. Od początku dostałam po dupie, od początku miałam szkołę stosunków (nie tych, o których myślicie) międzyludzkich. Od początku nasza relacja miała się nijak do tych, których byłam nauczona, a uczyłam się oczywiście z romantycznych filmów, gdzie seks pokazują w zwolnionym tempie a ona zawsze budzi się rano z idealnie wydzierganym makijażem.
Nie siedzieliśmy i nie patrzyliśmy sobie w oczy, nie spijaliśmy z dzióbków nektaru słodyczy i nie wylizywaliśmy podniebienia pod wejściem do mieszkania, odrywając się na chwilę od siebie przy wchodzącej do klatki sąsiadce. Było normalnie chociaż dla mnie nieco dziwnie. Poznaliśmy się na takim etapie życia, gdzie ja zakończyłam długi, 5- letni związek a on był już nieco spróchniały, z 35-tką na karku. Potrafił gotować, sprzątać i prać, zupełnie przeciwnie do „dzieciaków” w moim wieku, ledwo wylazłych spod skrzydeł mamy. Pierwszy raz to mi facet gotował i to facet parował moje skarpetki, nie odwrotnie. Dzieliła nas dekada w wieku, inna muzyka, poglądy polityczne i religijne. Dzieliło nas wszystko. Ja nauczona bycia z drugą osobą 24 na dobę, nie wyobrażałam sobie puścić gościa samego na imprezę. Dla mnie to była zdrada, koniec świata i jego dłoń trzymana na obcym tyłku. On z kolei nie wyobrażał sobie uziemienia po 35 latach na ziemskim padole i rezygnowania dla drugiej osoby z pasji, z przyjaciół i chwili przerwy w rzyganiu tęczą. Trochę na siłę nauczył mnie samodzielności i w pewnym momencie powiedział: „Zajmij się czymś pożytecznym bo zaczynasz być jedną z tych wrednych zrzędzących bab, czekających na faceta po imprezie z wałkiem do ciasta w dłoni”. W mojej głowie cały czas istniał wzorzec „poświęcania” się dla drugiej osoby w imię miłości. Dopiero solidna cegła wyjaśniła mi, że związek to szczęście dwóch osób, nie jednej.

Miał rację. Przy nim dojrzałam, spojrzałam inaczej na relacje damsko-męskie. Zrozumiałam, że ciągłe przebywanie w swoim towarzystwie mocno ogranicza obie strony, że człowiek czasami potrzebuje pogadać o dupie Maryni z kimś innym, że tematy do rozmów mogą czasami się skończyć i pojawia się uczucie szarości w związku. To normalne i dlatego każdy potrzebuje trochę intymności, samodzielności i własnego życia. To, że ktoś ma prywatne życie oprócz tego związkowego nie oznacza, że nie kocha. Oznacza, że jest zdrowym normalnym człowiekiem.

A później zostałam matką.

Moje życie się „cofnęło” i po raz kolejny zostałam udomowiona. Na początku zupełnie mi to nie przeszkadzało. Kochałam Ją i kocham do szaleństwa, uwielbiam być w Jej towarzystwie i nigdy, absolutnie nigdy nie sprawiało mi to problemu. Być może dlatego, że jestem osobą, która na dłuższą metę nie usiedzi na tyłku, wiecznie mnie gdzieś nosi i mam milion pomysłów na minutę. Chodziłyśmy na basen, na spacery, na sale zabaw, jeździłyśmy na wycieczki. Kochałam moment bycia z Nią, czułam się spełniona.

Do momentu gdy wróciłam do pracy.

Na początku pojawia się frustracja i poczucie marnowania czasu. To tak jak w zakochaniu. Gdy nie widzisz drugiej osoby, myślisz o niej, nie potrafisz się skupić, chcesz być z nią cały czas. Siedziałam w Mordorze i ryczałam w korpokiblu. Czułam się nieszczęśliwa a z momentem przekroczenia żłobkowych progów wracało uczucie bezpieczeństwa i szczęścia. Zostałam wysłana na przymusowy detoks. Mogłam zostać w domu, owszem. Pieniędzy nam nie brakowało, PT gorąco zachęcał mnie do „siedzenia” w domu z dzieckiem. Ale to do mnie nie pasowało. Nie jestem kobietą, która potrafi uzależnić się w 100% od faceta. Lubię czuć się niezależna w jakiejkolwiek kwestii, w tym przypadku finansowej. Jednocześnie zauważyłam, że moja tęsknota i poczucie wyrządzania krzywdy dziecku były jednostronne. Hanisława wyśmienicie bawiła się w żłobku, usamodzielniła się i była najzupełniej w świecie zadowolona z takiego obrotu spraw. Miała głęboko w poważaniu moje łzy i powygryzane paznokcie.

Na nowo musiałam się nauczyć samodzielności, dokładnie tak samo jak dwa lata wcześniej. Zostałam postawiona przed faktem dokonanym, zrozumiałam że świat nie kończy się na mnie. Zaczęłam mieć swoje pasje, swój czas, odżyłam. Moje życie przestało ograniczać się do roli żona/matka. Kiedyś nie potrafiłam odmówić spotkania swojemu mężczyźnie. Odwoływałam kawę z koleżanką czy wyjście do kina tylko po to by pobyć z nim. Wystarczyły słowa „chcę z tobą pobyć”. Dzisiaj potrafię powiedzieć, że mam swoje plany, swoją pracę i że nie chcę rezygnować z czegoś w imię… No właśnie, czego? Miłości? W imię miłości można zrezygnować z kreski w kiblu, przypadkowego seksu na dyskotece albo papierosów. Nie powinniśmy rezygnować z czegoś, co czyni nas lepszymi ludźmi i co pozwala nam się realizować.

Tak samo rzecz ma się do rodzicielstwa. Zakumałam, że aby być dobrą mamą nie trzeba trzymać dziecka za rękę 24h na dobę i dobrą mamą, dobrym rodzicem może być również taki, który ma swoje życie.

Ostatnio koleżanka zadała mi pytanie „Dlaczego ty masz czas żeby wyjść na kawę, na zakupy czy na imprezę? Moje inne koleżanki cały czas mówią, że nie mają czasu”. Odpowiedź jest prosta: moje dziecko ma również ojca. Ojca, który nie jest jedynie maszynką do zarabiania pieniędzy, mięsem mielonym w korporacji. Ojca, który pomimo, że ma własną firmę i jest zaharowany jak dziki koń, przychodzi do domu, bierze dziecko w ramiona i robi to, co do niego należy. Ale nie dlatego, że ja mu każę, nie dlatego iż uważa, że to jego psi obowiązek. Że spłodził to oprócz płacenia należy jeszcze pobyć tatusiem. Robi to bo chce, sprawia mu to radość i prze-ogromnie kocha swoje dziecko. I nawet kiedy wiem, że pada na pysk, kiedy mówię mu „zostaw, odpocznij”, on widząc że dziecko go potrzebuje, idzie. A później znajduję go śpiącego na łóżku 70/140, z plasteliną wlepioną we włosy.

Nie jestem mamą 24h na dobę. Lubię zrobić Hani od czasu do czasu wagary, pobyć z nią cały dzień. Ale na dłuższą metę byłabym nieszczęśliwa i sfrustrowana. Kocham ją do szaleństwa i kocham też moją wolność. Lubię wyjść na zakupy bez wbijania dziecka we wszystkie warstwy ubrań, przy uprzednim zmieleniu inwektyw przez zęby. Lubię pobyć sama, potrzebuję tego żeby nie zwariować. Lubię gdy ona jest i oddycham gdy jej nie ma. Nie lubię gdy ktoś burzy mój porządek, mój lekko pedantyczny charakter płacze gdy weekendy oznaczają zabawki zostawione w każdym możliwym miejscu. Chcę czuć, że oprócz tego że jestem matką, jestem też kobietą, koleżanką, przyjaciółką i pracownicą. I dzięki temu, że się realizuję, że mam pasję i ludzi, którzy podlewają moje ego, że nie dopada mnie szarość dnia codziennego, rutyna i frustracja, że ciągle to samo, jestem lepszą mamą. Kiedy odbieram dziecko ze żłobka, kiedy mam ugotowany obiad i wyszorowany kibel, kiedy mam napisany post i wypitą ciepłą kawę mogę być w 100% z nimi. Szczerze uwielbiam moją rodzinę i wiem, że to najlepsze co mogło mi się w życiu przytrafić. Być może dlatego, że nic co razem osiągnęliśmy nie odbyło się kosztem jednostki.

Co oczywiście już za chwilę się zmieni. I znowu będę mamą 24h na dobę z łzami w oczach gdy moje dziecko zniknie w ramionach opiekunek w żłobku. I… I nie mogę się już doczekać!

Mama i Hania komplety: mamatu

17 Komentarzy/e
  • Polny

    Odpowiedz

    Prawdę mówisz. Chooociaż jak sobie pomyślę, to z jednym dzieckiem można sobie całkiem sprawnie realizować normalne życie. Im więcej dzieci tym gorzej znaleźć chwilę dla siebie. Jak sie z żoną dzielimy dziećmi, każde bierze po jednym, to spokojnie mogę iść do pracy z jednym dzieckiem, na zakupy. Prościzna.

    • matka-nie-idealna

      Oczywiście, że tak. Mi bardziej chodzi o to, że czasami potrzebuję być po prostu sama.

    • Kornelia

      Oh, jak ja się z tym zgadzam! 😀

      A post super, tak z przyjemnością i lekkością się go czyta. Pozbawiłam się właśnie wyrzutow sumienia! 🙂

    • ajlin

      W pełni się zgadzam. Z jednym dzieckiem miałam czas na kawe, zakupy… na wszystko się jakoś znalazł. Z dwójką jest inaczej, szczególnie przy małej różnicy wieku

  • Marta

    Odpowiedz

    Uwielbiam Cie czytać 🙂 kiedy przeprowadzilam się z mężem i dziećmi do nowego mieszkania przez dwa tygodnie nie mialam internetu… Myśli które mnie nachodzily to ’ Boże nie mam jak czytać nieudanej ’ kiedy wreszcie internet podlaczylismy pierwsza strona jaka odwiedziłam to właśnie Twój blog 🙂 synka mam w wieku Hani tyle że mój jest z listopada. Drugie dziecko ma prawie 4 miesiące…
    No ale apropo tego wpisu. Ja popadlam w uzależnienie od rodziny… Mimo że czasem chciałabym gdzieś wyjść do ludzi to na serio nie mam jak nie mam do kogo. Zostałam sama koleżanki powyjezdzaly i brak tu osób z którymi mogłabym pogadać obskoczyc od tej mojej codzienności… Każdy dzień wygląda tak samo.. Nic się nie dzieje. Rutyna. A mam dopiero 24lata.
    Dziękuję Ci za to ze piszesz, za to ze mogę Cię czytać. Twoje wpisy są zajebiste bo mimo że Cię nie znam i nigdy nie poznam to wiem ze jesteś prawdziwa, że nikogo nie udajesz 🙂

  • Zonaelektryka

    Odpowiedz

    Cudowny wpis tak bardzo mi dziś potrzebny! Dziękuję Ci za niego i za przypomnienie mi, że oprócz bycia mama mam prawo do bycia sobą.

  • Sab

    Odpowiedz

    Dzięki za ten post:) niedługo wracam do pracy po 14 miesiącach w domu z moim syneczkiem i wyrzuty sumienia powoli wychodzą na wierzch. Po twoim tekście czuje sie już lepiej i chyba spojrzę na sprawę inaczej. Thx:)

  • nakolkach.com

    Odpowiedz

    Dobrze piszesz !!! 😉

  • Joanna

    Odpowiedz

    Post trafiony w samo sedno! Ja aktualnie przechodzę przez ten pierwszy etap chyba. Mam czteromiesięczną córeczkę i czasami mam ochotę wyjść z domu i odetchnąć od obowiązków, ale jak tylko wyjdę to w głowie mam tylko myśl „Boże, jestem straszną matką, bo zostawiam takie małe dziecko w domu i w ogóle jakim prawem ja potrzebuję odpoczynku od obowiązków”, tatuś chętnie z nią zostaje wyganiając mnie i mówiąc ” Idź zrelaksuj się, to może będziesz mniej zrzędzić”.

    No i stoję przed kolejnym dylematem, za dwa miesiące wracam do pracy i ta myśl powoduje u mnie ogromny dół, ale jak tak czytam, że z czasem mogę mieć podobnie jak Ty, że powrót do pracy, inne zajęcia niż tylko pieluchy, prasowanie, karmienie i odbijanie sprawi, że wrócę na normalny tor funkcjonowania to się trochę podbudowałam i uspokoiłam i w głębi duszy wierzę, że będzie dobrze i że to wszystko da się pogodzić.

    Pozdrawiam!

  • Kretucha

    Odpowiedz

    Czytając poprzedni post zastanawiałam się czy spodnie szyłaś czy kupowałaś, że macie takie same. I oto uzyskałam odpowiedź 😀 A co do tego wpisu to całkowicie się z Tobą zgadzam. Rok temu, zapisując syna do przedszkola, planowałam 2gą ciążę i 1 września przekraczaliśmy przedszkolny próg już z kiełkującą w brzuchu fasolką. Byłam też już na chorobowym i chwilami biłam się z myślami czy dobrze robię bo przecież siedzę w domu i mogłabym się zajmować synem sama. Szybko jednak minęły wyrzuty sumienia bo (pomijając pobudki o 7 rano) syn lubi chodzić „do dzieci”, ma czas i miejsce żeby się wyszaleć i zaczął dużo więcej mówić, a ja mogę ze spokojem ogarnąć bałagan, gary i jeszcze trochę odetchnąć. I nie czuję się gorszą matką tylko dlatego, że nie spędzam 100% czasu z dzieckiem. A już niedługo, jak na świat przyjdzie córcia, ten czas przyda się jeszcze bardziej.

  • Nowa w wielkim mieście

    Odpowiedz

    O jak to dobrze czytać te Twoje posty i z samego rana poprawiać sobie homor 🙂 Dobrze wiedzieć, że takich matek, które lubią i potrzebują czasu tylko dla siebie. jest więcej! Wiadomo, że nie zawsze jest czas dla siebie, nie zawsze mamy z kim zostawić naszego malucha, ale żeby być dobrą matką po prostu musimy czasem odpocząć i pobyć same. Inaczej można zwariować! Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i dziękuję że wciąż piszesz w tak fajny i zabawny sposób 🙂

  • Kurczak

    Odpowiedz

    I szczerze mnie na duchu podniosłaś! Dziękuję!
    Pamiętam jak na początku szlak jasny mnie trafiał, kiedy ktokolwiek zabierał mi dziecko z pola widzenia, a nerwy same podsuwały najgorsze sceny… było minęło. Fiu! Teraz już jako samotna mama – z najgenialniejszymi dziadkami pod słońcem, nie wyobrażam sobie, żebym miała siedzieć w domu. Dziecko rozumie, mniej lub bardziej, że praca to pewne korzyści dla rodzica, ale umowa jest jasna – przekraczam próg domu i jestem tylko dla niego. Telefon zamiast w reku ląduje na toaletce w sypialni i nawet nie myślę go podnosić… To czas dla Niego. Dla nas. I służy nam to jak nic innego! sama radość!
    Ściskam gorąco!

  • ita88

    Odpowiedz

    Rozumiem, że każdy jest inny. Rozumiem potrzebę samotności, moja Zosia jest na etapie nieodkładalności, potrzebuje mamy jako bezpiecznej bazy. Jestem mamą 24/7. I wbrew pozorom mam sporo czasu dla siebie, czy dla męża. Wspólne posiłki, On często przejmuje małą jak wraca z pracy. To On ją kąpie i czyta najfajniej bajki. Mogłabym latać po imprezach, ale chyba już z tego wyrosłam. Najlepiej mi w domu z Nimi. Tak jak kilka lat temu inni dziwili się, że się nie pozabijamy w 40m mieszkaniu, które było i domem i biurem. Tak samo teraz my się po prostu lubimy. Tematy do rozmów nie kończą się nigdy, a teraz dołącza do nich i Zosia. O dziwo też rozwijam swój potencjał zawodowy, nadal się uczę, uczę się gry na gitarze, nowych podejść do dziecka (nauczycielka).
    Są różne drogi, oby wszystkie do szczęścia i harmonii. Każdy wie najlepiej, co dla niego jest dobre.

  • Polaa

    Odpowiedz

    Ja muszę się jeszcze dużo nauczyć. Synek za miesiąc kończy roczek a ja cały czas jestem tak na niego nakręcona że na początek wrócę na 2 dni do pracy a pózniej się zobaczy… Małymi kroczkami do przodu ? Dziękuję za post ?

  • Justyna

    Odpowiedz

    Dziękuje za ten wpis ❤ czuje jakbys przeczytała w moich myślach. Właśnie szykuje się do pójścia do pracy. Do 17.. Córa ma 21 miesięcy, juz chodzi od 2 do żłobka a ja w tym czasie szukałam sprzątania do 14-15.. Jednak mam szanse ubrac się normalnie i usiąść są biurkiem. Jedyne poczucie winy które mnie dopada to fakt bycia bez dziecka do 17.. Ale teraz wiem, mam pewność ze nie stanie się dziecku krzywda ? tylko w maminej głowie trzeba wszystko sobie poukładac ✌ pozdrawiam ? P.S uwielbiam Cie!!

Skomentuj