O pewnych niemodnych wartościach, które chciałabym przekazać moim dzieciom.

0 Komentarzy

Od dłuższego czasu powtarzam, że jestem totalnie nieprzystosowana do dzisiejszych czasów. Że ktoś mnie wyrwał z powieści fantasy, gdzie fantazją są wartości ludzkie. I te wartości, niczym szambo wypłynęły w ostatnich tygodniach z ludzkich umysłów. Wylały się na ulicę i sklepowe półki. Zawrzały w sieci, bulgocząc pod niemalże każdym postem wykreowanym przez media. Kłuły serca tych, którzy mieli odmienne zdanie od naszego. Trzymały za gardło, zaczęły dławić w przełykach. Łapały za nosy schowane za maseczkami, uniemożliwiając złapanie oddechu. Te wartości, ten czas i te okoliczności pokazały ile tak naprawdę znajduje się człowieka w człowieku.

Nie takiego świata chcę dla moich dzieci. Pędzącego do przodu i miażdżącego wszystko z siłą składu towarowego. Czasami mam wrażenie, że łatwiej wychować człowieka na postać złą, stanowczą i liczącą się jedynie z własnymi potrzebami, niż pokazać mu, że warto wyciągać serce na dłoni, ale trzeba uważać, bo ktoś może je zeżreć. Miewam problem z wytłumaczeniem dzieciom, dlaczego ludzie bywają źli, okrutni i w jakim celu ranią drugiego człowieka. I chociaż na hasło: „Mamusiu, ona mnie uderzyła”, chciałabym krzyknąć: „Oddaj jej dwa razy mocniej”, to proszę żeby wytłumaczyły sobie na spokojnie, porozmawiały o swoich uczuciach i przestrzegły, zanim do rozwiązania konfliktu użyją pięści.

Tymczasem za najważniejsze zadanie mojej dorosłości obrałam sobie wyprowadzenie w świat ludzi świadomych i dobrych. Licząc po cichu, że wielkie zmiany zaczynają się od naszego wnętrza, projektuję dwie małe istoty, z których chciałabym być dumna.

Bądź dobra dla ludzi.

Jak mantrę im powtarzam: „Bądź dobra dla ludzi”. Nie ważne, w którą stronę pójdą, jaki cel sobie obiorą. Gdzie będą pracowały, kogo kochały i czy skończą wyższe uczelnie. Chcę, żeby z domu wyniosły dobroć i miłość do drugiego człowieka. Bez względu na jego wygląd, pochodzenie, wagę, kolor skóry lub włosów, czy wyznanie. To hasło powtarzane w naszym domu przy okazji wigilijnych życzeń, odzierania ze skorupki jajka na śniadanie i całowania wieczornym rytuałem w czoło przed snem. Mają pamiętać, że to nie wygląd świadczy o wartości człowieka, jego status czy pochodzenie, a każdego z nich należy traktować jak czystą kartę. Nie wszystkich muszą lubić, ale wszystkich powinny szanować.

Szanuj.

Ich bezdyskusyjnym obowiązkiem jest szacunek do absolutnie wszystkiego, co je otacza. Zarówno do ludzi, zwierząt, pieniędzy, przedmiotów, jak i natury. Mają pamiętać, że są częścią czegoś wielkiego oraz wspaniałego i że powinny być za to wdzięczne. Po cichu liczę na to, że docenią otaczający je świat, a promienie słońca i rosa na stopach będzie cieszyła je tak samo jak nowy samochód, czy praca marzeń.

Przekuwaj marzenia w cele.

Chciałabym wszystko, najlepiej na złotej tacy, podać moim dzieciom pod nos. Chciałabym mieć taką moc sprawczą, albo magiczną różdżkę, mogącą zamienić ich życie w idealne, zgodne z ich marzeniami. Chciałabym powiedzieć, że marzenia są łatwe do spełnienia i wystarczy wyciągnąć rękę żeby najskrytsze myśli stały się rzeczywistością. Ale wiem, że moja siła jest ograniczona, a moce nie udźwigną nieskończoności marzeń tych małych istot. Jedyne co mogę zrobić, to tchnąć wiarę we własne możliwości i siły. Udowodnić, że ciężka praca jest motorem w osiąganiu celów i marzeń, nawet tych z pozoru nierealnych. Będę trzymać je za rękę, kibicować z pozycji trybun. Ale to one mają iść po swoje, pracować ponad siły i ponosić porażki w walce o spełnienie. Marzenia można przekuć w cele odrobiną chęci i masą pracy.

Least but not last.

Na piedestał ważności wrzucam też wartość niezwykle trudną do osiągnięcia. Bo chociaż od lat walczę w jej imieniu, to najmniejsze błędy mogą zniszczyć kruchość i niepewność poczucia własnej wartości. W czasach, kiedy szacunek jest produktem deficytowym, poczucie własnej wartości wydaje się być Mount Everestem ludzkiego umysłu. Każdy czuje się za brzydki, za gruby, za chudy, zbyt głupi, niewystarczający. Chciałabym zbudować fundament najsilniejszy z możliwych, potrafiący przetrwać największą burzę. Chciałabym, by czuły się ważne, ale nie najważniejsze. Chciałabym, żeby czuły się piękne, chociaż nie muszą być najpiękniejsze. Chciałabym, żeby czuły się mądre, niekoniecznie najmądrzejsze. Chciałabym, żeby pierwszy lepszy podmuch nie połamał im skrzydeł, a byle okazja nie wydawała się być na tyle atrakcyjną, żeby złamać budowany przez lata kręgosłup. Chciałabym, żeby ich wiara w siebie była niepodważalna, a poczucie ważności było raczej mocno wbitym palem, niż chorągiewką miotaną wiatrem. Dlatego dzień w dzień nawożę ich korzenie miłością i uwagą, z nadzieją na to, że będą rosły coraz silniejsze.

I trochę z przerażeniem obserwuję dzisiejsze czasy. Mam wrażenie, że zgubiłam się gdzieś po drodze, zostałam w tyle z archaizmem moich uczuć. Że te emocje nie są już modne, zupełnie nieinstagramowe i trochę jakby nudne. Ale ja wcale nie potrzebuję taka być – modna, lubiana i podziwiana. Nie potrzebuję oklasków ani uznania za to co robię. W dolnej szufladce trzymam weksel, który zwróci się światu kiedyś w przyszłości. Dwie wartościowe osoby, zbudowane solidnie od postaw.

0 Komentarzy/e

Skomentuj