O tym jak bardzo praca i praca nie idą w parze, czyli o etacie i etacie.

5 komentarzy

Po roku zawodowego zawieszenia, przesiąknięta zapachem mleka i intelektem oscylującym na poziomie kupek i zupek, z uśmiechem na ustach planujesz powrót do pracy. Farbujesz odrosta, przepraszasz się ze starym przyjacielem Żiletem, bo spod korpospódniczki nie wypada wypuszczać zaległej depilacji, podkręcasz rzęsę i pełna optymizmu podkręcasz budzik na za chwilę.

Pierwszy problem pojawia się w momencie porannej dawki budzikowego sadyzmu. Po spojrzeniu w lustro dochodzisz do wniosku, że całonocny etat na stanowisku naczelnego kursującego do dziecka idzie w parze z dodatkowymi 5kg pod oczami. Starasz się doprowadzić do stanu reprezentatywności, jedną ręką klepiąc gładź na twarzy, drugą odganiając 80- centymetrowego natręta próbującego wylizać wnętrze twojej suszarki. Wstajesz godzinę wcześniej próbując ogarnąć organizacyjny bajzel a i tak pierwszy dzień powrotu do pracy dokumentujesz pamiątkowym zdjęciem made by straż miejska.

Drugi problem pojawia się punkt ósma. Próbujesz trzymać pion nad korpokomputerem, mocząc pysk w wiadrze z płynną kofeiną. Twoje myśli krążą pomiędzy niespełnionym związkiem z łóżkiem a dzieciarnią oddelegowaną do żłobka i inhalująca się wirusami. Próbujesz przestawić się na tryb pracy i skupić na powierzonym zadaniu ale po rocznym odessaniu od wysiłku umysłowego zaczynasz głęboko wątpić w sens resocjalizacji zawodowej. Punkt fajrant kołujesz pojazdem na firmowym parkingu, rozpoczynając drugi etat- matki.

Docierając do domu z dzieciarnią odbitą z rąk przedszkolanek i potwierdzającą smarem, kończącym się gdzieś w okolicy kolan, skuteczność żłobkowej tudzież przedszkolnej inhalacji, dostrzegasz problem natury natury. Jak wiadomo z naturą nie wygrasz, twoje dziecię zostało zawirusowane. Błądząc jeszcze myślami w korpokomputerze, dochodzisz do wniosku, że firmowy antywirus jest zdecydowanie przereklamowany i odpalasz babciną aplikację o nazwie 'syrop z cebuli’, poszukując w międzyczasie wybrańca do domowej warty z zasmarkańcami. Pół biedy gdy dziadkowie, niesprawni zawodowo i sprawni ruchowo wyrażą chęć zesłania na chorobową służbę. Gorzej, gdy twoja zawodowa jałmużna uszczupli się o dodatkowe grosiwo, z żalem wyrzygane na ekstra opiekę pani Zosi, liczącej sobie plus dwa złote więcej twojej godzinowej stawki. Powraca tu chęć rzucenia kariery zawodowej w cholerę. Na ziemię sprowadza cię twoje uwstecznienie towarzyskie, kończące się zainteresowaniami na poziomie Pudelka i starego farmera, co farmę miał.

Gdy w końcu wejdziesz w tryb pracy, co proporcjonalnością do długości zawodowego ostracyzmu najprawdopodobniej nastąpi za trzy miesiące, zauważasz, że ilość wchłanianej kofeiny przenosisz na grunt domowy. Wracając po pracy do domu z twarzą szorującą ledwo nad poziomem kostki brukowej, podłączasz się do ekspresu w celu wydobycia ekstra pokładów energii na zabawę z dzieckiem. Dziecko odbębniające swoją drzemkę w żłobku nie rozumie, że mamusia i tatuś są energetycznie wyeksploatowani i najchętniej zalegliby zwłokami w sypialni. Oliwy do ognia dolewa potencjalne przeziębienie, wnioskujące o zwiększenie częstotliwości nocnego kursowania i odbierające sens zapadaniu w głębszy sen. W końcu twoja wiara w normalne funkcjonowanie i efektywne wykonywanie swoich zawodowych obowiązków zostaje zachwiana.

Po miesiącu od powrotu do firmy stwierdzam, że posiadam ukryte do tej pory pokłady energii, kończące się w granicach 20-stej, przypieczętowane kilkukrotnym pójściem spać w mejkapie. Niestety pojawiła się frustracja i nadużywanie słów używanych powszechnie za niecenzuralne, w tym „cholera”, odmienianego przez wszystkie przypadki („po cholerę to dotykasz?”, „Hanisława, do jasnej cholery…”, „mała cholera z Ciebie”). Biję się w pierś w związku ze swoją nieidealnością i cierpliwie czekam na rewolucję samozachowawczą, tudzież jakiś intratny, blogowy kontrakt…

5 Komentarzy/e
  • Komiteptol

    Odpowiedz

    Tak jakoś mniej więcej też wyobrażam sobie swój powrót ;> I oby czas mi mijał jak najwolniej a Tobie jak najszybciej (żeby te 3 miesiące, na które czekasz minęły i zadziałały).
    J.

  • Ania

    Odpowiedz

    Bardzo Ci współczuję i trochę rozumiem. Co prawda nie pracuję na etacie tylko prowadzę firmę, więc mogę pracować z domu, Ale biorąc pod uwagę potrzebę uwagi pięciomiesięcznego Staśka, częstotliwość wygłaszania małpiszonkowanych przemówień „huhuhaha” lub normalnego wieczornego marudzenia pt „sam już nim wiem co chcę, wymyśl coś” wiem że mail do klienta zamiast 5 min piszę 2 godziny,a wszystko co wymaga podjęcia poważnej decyzji czy wyższej aktywności umysłowej czeka na moment kiedy PREZES zaśnie 😉 a wtedy trzeba najpierw wytrzaskać się po twarzy żeby tą aktywność na sobie wymusić 😀 życie życie 😉

  • Ola mam Frania

    Odpowiedz

    Mam tak samo jak Ty z tym ze dzien pracy kończę o 20.00. Od 16 młody o ile nie jest chory( a ostatnio można dni policzyć na palcach u jednej ręki) przebywa z ojcem. Przemilczę jak wyglada dom po 4 godzinach ich buszowania

  • Mama Rysiowa

    Odpowiedz

    czwarty tydzień szukam Frana na tą wartę… japierdolekurwamać ;-(

  • Jagoda

    Odpowiedz

    Miałam to samo, teraz po roku wreszcie ogarniam ale nie ukrywam, że czasami zdarzają się dni że wołami trzeba mnie ściągać z łóżka bo organizm po nocnym czuwaniu nad dzieciną zdominowana przez gile nie ogarnia że musi wstać do pracy i tam normalnie funkcjonować. Sama nie wiem czasami skąd ja biorę na to wszystko siły, chyba na sali porodowej każdej matce dodatkowe baterie montują ;).

Skomentuj