Odwracasz uwagę swojego dziecka? Sprawdź, czy nie robisz mu krzywdy!

0 Komentarzy

Wyobraź sobie taką sytuację. Jedziesz po pracy do domu samochodem. Wtem okazuje się, że niespodziewanie ktoś postawił przed Tobą turbo trudne skrzyżowanie, znak „ustąp pierwszeństwa”, lub inne rondo, którego rano tutaj jeszcze nie było. Mało tego, nagle okazuje się, że maska Twojego auta nie ma 120 centymetrów, jak pierwotnie sądziłaś, ilość przednich lamp gwałtownie skurczyła się do jednej sztuki, a przed Tobą jakiś koleś drze mordę, że mu na Bentleju czy innym BMW zrobiłaś kuku. Wychodzisz z auta, wzywacie policję. Jesteś cała w nerwach, bo to skrzyżowanie to niespodziewane takie było, przecież jechałaś tutaj przed ósmą rano i go nie zarejestrowałaś, być może z powodu braku kofeiny w Twoim organizmie. Do tego szef w pracy podniósł Ci ciśnienie, chce Ci się płakać, bo znowu musisz dodać Maggi do spaghetti, żeby mąż nie był zdziwiony, że drugi raz w tym roku skasowałaś Kropelkę, jak to pieszczotliwie nazywacie swojego Hummera. Stoisz na poboczu, koleś dalej drze mordę, że nie wypłacisz się do końca życia, bo Bentlej zabytkowy był, po pradziadku i nagle czujesz, że płyną Ci łzy. Nagle podchodzi do Ciebie pan policjant i mówi:

– Jolka nie płacz już, patrz jaki ładny kotek tam biegnie, chodź go pogłaskamy.

Myślisz sobie: „Pierdolnięty jakiś. Gdzie ja o dwudziestej drugiej kupię Maggi? Właśnie skasowałam furę, szef mi koło dupy robi, a Ty gadasz o jakimś kotku?”.

Albo o. Idziesz skocznym krokiem przez chałupę, machasz nogami na prawo i lewo i nagle czujesz, że nastąpił koniec świata. Piszesz testament, wzywasz Najświętszą Panienkę Od Małego Palca U Stopy i czujesz, że Ci drań pulsuje jak głośnik na czwartkowej studenckiej imprezie. Wzywasz wszelkie „kurwy” świata, a z bólu recytujesz „Inwokację” od tyłu. Nagle podbiega Twój synek, cud, miód i orzeszki, najsłynniejszy odwracacz uwagi na dzielni i rzuca:

– Ojej, uderzyłaś się w paluszka? Oooo zobacz! A Tola wylała sok porzeczkowy na nasz piękny kremowy dywan! Już ci lepiej?


A teraz zastanów się, czym różnią się dramaty dorosłych od tych dziecięcych? Skalą rażenia? Tym, że jesteśmy kilkadziesiąt centymetrów więksi? Czym różni się rozbity samochód od ulubionego resoraka, któremu chwilę temu odpadło koło? Dlaczego rościmy sobie prawo do krzyku, kiedy przywalimy stopą w kant szafki, używając w podobnej sytuacji wobec dziecka zwrotu: „Nie płacz już?”.

My dorośli, mamy tendencję do stopniowania ważności wielu sytuacji i zaniżania w rankingu niepowodzeń dzieci.

Przyznam szczerze, że często odwracałam uwagę moich dzieci w sytuacji, kiedy awanturowały się, krzyczały, płakały, uderzyły się w coś, były złe itp. To był dla mnie najwygodniejszy i najszybszy sposób na pozbycie się problemu. Jakieś dziecko wyrwało Nadii zabawkę? Mówiłam: „O zobacz, tutaj masz samochodzik”. Ale jednocześnie miałam świadomość, że gdyby ktoś mi wyrwał telefon żeby sobie pograć, a Grzesiek powiedziałby, że: „O, weź sobie gazetę”, istniałaby duża szansa, że spotkałby się z propozycją spania na kanapie. Gdy Hanka wyrżnęła na schodach, biegłam z nią do okna pokazać stado sarenek. Gdyby w podobnej sytuacji ktoś próbował odwrócić moją uwagę sarenkami, zasugerowałabym, żeby sobie wsadził owe sarenki w dupę. Takich sytuacji było mnóstwo, aż w którymś momencie zobaczyłam, jak to wygląda z boku i stwierdziłam, że takie zachowanie jest totalnie bez sensu.

Po pierwsze, dziecko w spornej sytuacji nie ma okazji zmierzyć się z problemem bo pokazujemy mu, że jego uczucia są nieistotne. Dziecko ma prawo czuć złość, smutek, rozżalenie, irytację itp. Odwracając odwagę od problemu, uczymy je chować swoje uczucia, zapominać o nich. Pokazujemy, że te uczucia nie są dla nas ważne, bo ważniejszy jest ptaszek za oknem czy dżdżownica wędrująca po chodniku. A ja bardzo bym nie chciała, żeby za dwadzieścia lat moje dziecko nie przyszło do mnie z problemem, bo stwierdzi, że wszystko inne będzie ważniejsze lub usłyszy: „Nie przesadzaj”. Każda moja terapia zaczynała się od przenoszenia uwagi do mojego wnętrza. Dopiero w wieku 32 lat uczę się zwracać uwagę przede wszystkim na swoje uczucia, które gdzieś się zgubiły w okresie dzieciństwa, a które często zaniedbywałam na rzecz uczuć innych ludzi i ważniejszych spraw. Uczę się je akceptować i wyrażać.

Po drugie, uczymy dziecko unikać konfliktu. A później taka Grażynka, lat trzydzieści pięć, trafia do psychoterapeuty bo nie potrafi rozwiązywać konfliktów w domu, albo w trochę gorszym przypadku, jest dobrym materiałem na ofiarę klasową/ w pracy/ w domu. Kiedy między moimi dziećmi występuje konflikt, najczęściej nie wtrącam się w ich sprawy. Chyba, że leje się krew, występuje podduszanie, lub któraś z sióstr wystawia drugą za barierkę okna. Najczęściej mówię, że powinny dogadać się same, chyba że wyraźnie proszą mnie o pomoc w rozwiązaniu sytuacji. Nigdy nie twierdzę, że jedna powinna ustąpić drugiej tylko zadaję im proste pytania, umożliwiające rozwiązanie konfliktu w ich własnym zakresie. Poza tym, umówmy się, świat nie jest taki piękny i konflikty zawsze będą występowały. Ważne jest wypuszczenie w świat człowieka, który potrafi zachować się w chwili ich występowania, z korzyścią także dla siebie.

Po trzecie, istnieje szansa, że wypuścimy w świat nieczułych dorosłych. A może zdarzyło się Wam opowiadać coś koleżance, zwierzać z jakiegoś problemu, a ona skwitowała Twoje małżeńskie spory stwierdzeniem: „A wiesz? Ja kupiłam sobie nową sukienkę”.

Po czwarte, brak jasnych komunikatów. Kilka dni temu zauważyłam, że Nadia maluje mazakami po narzucie kanapy. Powiedziałam, że zniszczy w ten sposób koc, który może się nie doprać i trzeba będzie go wyrzucić. Poprosiłam, żeby kolorowała po kartce. Mówiąc: „Nadia, rysuj po kartce, a nie po kocu”, nie wyjaśniam dziecku, dlaczego nie powinno tego robić.

Mam świadomość tego, że nie zawsze jest czas, okazja i ochota na to, by tłumaczyć dziecku genezę konfliktu, czy proponować rozwiązania. Ja sama nie jestem święta i czasami nie chce mi się tłumaczyć Nadii, dlaczego nie może zjeść czwartego pączka, albo te argumenty zwyczajnie do niej nie trafiają. Proponuję wtedy jakiegoś owoca, lub obiecuję, że będzie mogła skończyć pączki następnego dnia, włączam bajki, proponuję zabawę itp. Nie każda sytuacja wymaga stosowania super rodzicielskich technik wychowania, a my jesteśmy tylko ludźmi, którzy nie zawsze mają ochotę się do tego stosować.

Wszystko staram się robić z głową i kiedy mogę użalać się nad dzieckiem – to się użalam. Kiedy mogę tulić – tulę. Kiedy musze szybko reagować – pokazuję ptaszki za oknem i samoloty na niebie. Kiedy jestem zmęczona czy sfrustrowana – olewam. I tak dalej, i tak dalej… 🙂

Photo by Daiga Ellaby on Unsplash
0 Komentarzy/e

Skomentuj