Przeraża Cię perspektywa kilku tygodni w domu z dzieckiem? Nie martw się, mnie też.

6 komentarzy

Ludzie mają dziwną tendencję do umoralniania innych na temat tego, co jest dobre a co złe. Lubimy pokazywać innym, że jesteśmy lepsi, a nasze wybory są właściwsze niż ich. Lubimy budować poczucie własnej wartości na uświadamianiu innych, że są gorsi.

Tym miłym słowem wstępu zapraszam Was na wpis.

Wczoraj dodałam na Facebooku post nawiązujący do tego, że Rząd mógłby refundować matkom karton wina na każdy tydzień kwarantanny z dziećmi, a po jej zakończeniu, sanatorium lub chociaż wsparcie psychologa. O ile większość ludzi załapała żart, podśmiechując się, że karton wina to za mało, o tyle pojawiły się głosy, że: „Co z ciebie za matka, skoro potrzebujesz wina, by wytrzymać z dziećmi?”, „Po co robiłyście sobie dzieci, skoro problemem jest siedzenie z nimi w domu przez dwa tygodnie?”, „No jasne, najlepiej żeby przedszkole czy żłobek wychował dzieci”, itp.

JESTEM MATKĄ, ALE PRZEDE WSZYSTKIM KOBIETĄ.

Nie wiem dlaczego wśród niektórych osób panuje przekonanie, że w momencie zostania matką, powinniśmy zatracić swoje człowieczeństwo na rzecz rodzicielstwa? Kocham moje dzieci nad życie, zrobiłabym dla nich wszystko, ale nie pamiętam, żebym w momencie narodzin którejkolwiek z córek podpisywała umowę na wyłączność. I o ile na początku swojej rodzicielskiej drogi byłam zapatrzona w owoce mojego łona, o tyle z czasem klapki z oczu zaczęły mi spadać.

MAM SWOJE POTRZEBY.

Szanuję osoby, które są w stanie zostać w domu z dziećmi przez trzy lata lub dłużej, mają więcej dzieci niż dwójkę albo, co już jest dla mnie totalnie hardcorową kompilacją, mają kilkoro dzieci z małą różnicą wieku, w związku z czym siedzą w domu latami. Podziwiam to i szanuję, aczkolwiek ja tak nie potrafię. Jestem osobą, która do funkcjonowania potrzebuje równowagi. Lubię ludzi, jednak do pewnego momentu. Czasami potrzebuję pobyć sama, w zupełnej ciszy. Lubię rozmawiać z innymi, do pewnego momentu. Czasami nie chce mi się otwierać pyska i moi najbliżsi doskonale to rozumieją. Tak samo mam z dziećmi. Kocham z nimi przebywać, jednak kocham też moją pracę i autonomię. Poza tym prowadzę dwie działalności i chociaż pracuję w domu, wierzcie mi – pracując przy dzieciach, ani nie pracuję, ani nie poświęcam czasu dzieciom.

Nie mam problemu z tym, że ktoś może być pochłonięty przez macierzyństwo w 100%, jednak nie rozumiem dlaczego ktoś ma problem z tym, że ja mam zupełnie inne potrzeby.

KILKA TYGODNI WAKACJI, A KILKA TYGODNI IZOLACJI TO RÓŻNICA.

I to znacząca. Oczywiście, że wakacje i ferie spędzamy razem, jednak umówmy się – to nie ma nic wspólnego z kwarantanną. Podczas wakacji chodzimy na place zabaw, spotykamy się z ludźmi i zwiedzamy różne miejsca. Ja i Grzesiek mamy swoje „odmóżdżacze” w postaci sportu, lub spotkań ze znajomymi.

Przebywanie z kimś 24h na dobę, przez kilka tygodni, prędzej czy później rodzi frustracje, nieporozumienia czy zmęczenie materiałem. Szczęście w nieszczęściu, mamy ogród i las blisko domu, w związku z czym mamy możliwość złapać trochę świeżego powietrza. Ale są ludzie, którzy mieszkają na 37 metrach kwadratowych w blokach, w centrum miasta. Bez samochodów, bez możliwości ruszenia się poza mieszkanie. W takich warunkach można się udusić, lub zadusić – prędzej czy później.

NAJGŁOŚNIEJ KRZYCZĄ CI, KTÓRZY…

No właśnie. Najgłośniej krzyczą Ci, którzy już dawno wypuścili swoje dzieci z domu, mają bezproblemowe lub grzeczne dzieci. Bo najłatwiej ocenia się innych z pozycji kanapy. Najłatwiej daje się komuś rady, jeśli problem nas nie dotyczy. Dlatego większość kołczów i pseudo motywatorów powinna zostać zdelegalizowana. Ale pamiętajcie, że są również dzieci „trudne”, chore i wymagające stałej uwagi ze strony rodzica. Niejednokrotnie przedszkole to jedyna możliwość oddechu dla takiego rodzica. Moje dzieci są z reguły grzeczne, ale kiedy przebywają ze sobą zbyt długo, zaczyna im powoli „odbijać”. I to jest zupełnie normalne. A ja nie muszę mieć ochoty na znoszenie tego. Mam cierpliwość, jednak moja cierpliwość też ma swoje granice. Mam swoje emocje, swoje problemy, swoje sprawy i nie zawsze muszę być dla wszystkich miła, wszystko akceptować i mieć ochotę na wszystko. TO ZUPEŁNIE NORMALNE!

PODSUMOWUJĄC.

Kocham moje dzieci i uwielbiam z nimi przebywać, jednak do prawidłowego funkcjonowania potrzebuję też swojej przestrzeni. Jeśli któraś z tych funkcji, zarówno dzieci, kontakt z ludźmi jak i „wolność” zostają zaburzone, zaczynam się dusić albo tęsknić. Tak samo, kiedy dzieci jest „za dużo” i pojawia się frustracja, tak samo kiedy ich brakuje, pojawia się pustka. Czasami potrzebuję kilku dni odpoczynku i wtedy uciekam na samotny weekend lub „sprzedaję” dzieci i zabieram męża na randkę. A czasami robię córkom wagary, bo jestem złakniona ich obecności.

Fakt, że mam dzieci nie oznacza, że mam się uśmiechać wokoło i mówić, że macierzyństwo jest super, kiedy zdarza się, że nie jest. Że jestem przeszczęśliwa, że siedzą ze mną w domu, kiedy nie jestem. Bo to jakiś obowiązek cieszyć się tym, że dzieci siedzą z nami w domu?

Moje dzieci mają swoje humory, swoje problemy, swoje emocje. Bywa, że kłócą się, biją, wyrywają sobie zabawki. Nie słuchają o co je prosimy i działają nam na nerwy. My im pewnie też. Hanka otwarcie mówi, że z chęcią poszłaby do przedszkola, czasami trzaska mi przed nosem drzwiami lub mówi, że nie ma ochoty w tym momencie rozmawiać. My dorośli, również nie składaliśmy żadnej przysięgi na wyzbycie się swojego życia dla dzieci. BO DZIECI SĄ CZĘŚCIĄ NASZEGO ŻYCIA, NIE ŻYCIEM. To dzieci weszły do naszego świata i to one muszą trochę dostosować się do jego trybu. My oczywiście również zmieniamy się, dostosujemy do maluchów, jednak mamy pełne prawo żyć po swojemu. Bo nie chcę mieć poczucia za 20 lat, że poświęciłam dla dzieci wszystko i zostałam z niczym.

Również my jako rodzice mamy swoje sprawy, emocje i problemy. Nie możemy wszystkiego chować dla dzieci i nie możemy zapominać o swoich potrzebach, bo kiedyś to wszystko wybuchnie z taką siłą, że się nie pozbieramy.

Ja nie oceniam kogoś w związku z tym, że lubi przebywać z dziećmi, ma głowę pełną pomysłów, bezproblemowe dziecko czy potrzebę taką, a nie inną. I tym samym, nie oceniajcie proszę kogoś, kto uwielbia przebywać z dzieckiem, jednak czasami czeka do 20, kiedy maluch pójdzie spać, potrzebuje napić się wina po ciężkim dniu, czy musi wyjść na chwilę z domu, żeby nie zacząć napierniczać głową w ścianę. Nie powinniśmy mierzyć innych swoją miarą, bo każdy z nas ma inne potrzeby.

Mówienie „Co z ciebie za matka?” czy „Po co ci dzieci?” jest krzywdzące chociażby z jednego powodu. Nikt z nas nie wie, jak nasze dzisiejsze wybory odbiją się na nas w przyszłości. Wierzę, że daję moim dzieciom wszystko co najlepsze. A jedną z tych rzeczy jest szczęśliwa i spełniona mama.


Photo by Amy Humphries on Unsplash

*Pamiętaj, że najlepszą zapłatą dla autora jest Twoja reakcja, która bez wątpienia da mi kopa do dalszej pracy <3
*Będę wdzięczna, jeśli dasz mi o tym znać tutaj na blogu lub na Facebooku (
klik), łapką w górę, komentarzem lub udostępnieniem postu.
*Możesz odwiedzić nasz profil na Instagramie 
(klik).

6 Komentarzy/e
  • Natalia

    Odpowiedz

    Rany boskie, jak ja potrzebowałam takiego tekstu! Podpisuję się rękami i nogami! 2 tygodnie w domu z dziećmi to jest wyzwanie i nie wiem jak można obrażać matki, które otwarcie o tym mówią. Ja się odważyłam dwa dni temu o tym napisać i zostałam zmieszana z błotem. Dzisiaj już większość rodziców pisze, że ma powoli dosyć, psychologia tłumu działa, ech.

    • Antek

      To sie nazywa ,,zmęczenie materiału” nie materiałem. No i te odważne zdelegalizowanie innych razi. Nie oceniajmy tam gdzieś bylo prawda? Poza tym fajny tekst.

  • M

    Odpowiedz

    Bardzo fajny tekst. Zgadzam się w 100 %. Dodam tylko, że moim zdaniem te osoby które krytykują dziewczyny spełniające się na innych polach poza dziećmi tak naprawdę im zazdroszczą. Przemawia przez nich frustracja że są skazane na bycie w domu a też czasem chciałyby mieć coś poza tym. Każdy człowiek potrzebuje oddechu tylko nie każdy się do tego przyznaje.

  • Sylwia

    Odpowiedz

    A ja powiem wprost, że gdy usłyszałam, że spędzę z trójką małoletnich dzieci minimum dwa tygodnie w domu ( a myślę, że to będą 2 miesiące) to się popłakałam. Mąż ciągle pracuje, dziadków chronimy, więc 24 godziny na dobę jestem sama z dziećmi. Mam wrażenie, że nie wychodzę z kuchni. A czas dla siebie mam mniej więcej teraz – jest 23. Czy to znaczy, że dzieci nie kocham? Otóż kocham.

  • PatR

    Odpowiedz

    Jak bym czytała o sobie. Po ciężkim dniu, taki wpis (w sumie nie tylko ten jeden) jest jak rozluźniające wino. Dzięki.

  • Morelkowe

    Odpowiedz

    Zdecydowanie obecna sytuacja to trudny czas dla rodziców. Spróbujmy jednak wykazać się kreatywnością i zachęcić nasze dzieci do wszelkich prac plastycznych, gier i zabaw edukacyjnych, zachęćmy do czytania książek. Ciekawe pomysły i akcesoria na pewno przyciągną ich uwagę na dłużej.

Skomentuj