Rzecz, której bardzo potrzebuję w życiu a za którą potępi mnie wiele matek.

4 komentarze

Kocham ludzi, jestem osobą bardzo społeczną i towarzyską. Co więcej – potrzebuję ludzi do życia. Potrzebuję móc otworzyć gębę do kogoś obok, niekoniecznie z samego rana bo wtedy mogę co najwyżej zjebać za zbyt świszczący oddech lub zbyt głośne myśli. Ale w tej mojej całej miłości, społeczności i towarzyskości istnieje paradoks. Paradoks polega na równowadze, gdzie społeczność kolebie się na szali z indywidualizmem a towarzyskość z samotnością.

Potrzebuję po prostu czasami pobyć sama. Nie musieć do nikogo otwierać pyska, nie musieć prowadzić konwersacji. Potrzebuję popracować w zupełnej ciszy, skupić się na obranym zadaniu i nie musieć myśleć o szumach, próbujących wybić mnie z rytmu trybu zapierdalania.

W tej mojej samotności relaksuje mnie wszystko, co z samotnością się wiąże a trochę mniej z pracą. Zdarza mi się posprzątać na przykład. Serio. Co prawda rezultat sprzątania nie przynosi zamierzonego efektu i mam wrażenie, że jestem porządkową amebą bo przy próbie ogarnięcia burdelu w kuchni, ten burdel robi się nagle w trzech innych miejscach. Ale lubię sobie czasami wsiąść na mopa i wszystkie złe emocje wetrzeć w szare salonowe kafle. Lubię szpachlą zedrzeć kilogram roztoczy na szafce pod telewizorem bo przecież mieszkanie w domku zobowiązuje i roztocza mnożą się szybciej niż jestem w stanie je zneutralizować.

Albo lubię wyjść na spacer sama, samiusieńka. Bez jęczących centymetrów, ciągnących mnie za rękaw płaszcza. Bez bąków puszczanych z dzikim rechotem, bo przecież to takie zabawne. Bez rozrywania dwóch szkodników, gotowych rozszarpać przeciwnika w boju o hulajnogę. Bez zatrzymywania się przy każdym kiosku, sklepie lub bardziej hardkorowo, przy każdym kamyczku i psiej kupie.

Lubię pójść na obiad w swoim własnym towarzystwie. Usiąść przy stoliku i powoli wsuwając do ust kebaba lub każdą inną rzecz, jakiej  w teorii nie jem, w praktyce tylko przy dzieciach, obserwować ludzi prowadzących normalne, towarzyskie życie. I totalnie w dupie mam czy wyglądam na samotną przy tym pojedynczym stoliku bo tylko ja wiem, że samotna absolutnie nie jestem, tylko sama w aktualnym momencie. I tutaj znowu lubię mieć wybór nieograniczony, pomiędzy frytkami a czymś co na pewno zawiera więcej E w składzie niż jest to prawnie dopuszczalne a nie pomiędzy pierogami i kremem z zielonego groszku, bez dodatku smaku. A na końcu lubię, jak mi nikt z talerza nie wybiera, jak nikt nie stwierdza, że moje jest smaczniejsze niż jego i że „Zamień się mamusiu”. I w reszcie lubię wyjść najedzona a nie ze smakiem na języku bo w tej całej walce, nie zdążyłam nawet zatopić zębów w pożywieniu.

Z tej mojej samotności lubię szczególnie ciszę. Kiedy oddeleguję domowników do przedszkoli i pracy, zamykam drzwi na wszelkie możliwe spusty, żeby żadne z nich nie miało możliwości powrotu, chociaż przez chwilę i chłonę. Zanim odpalę ekspres i wleję w siebie trochę życia, zanim lodówka zapiszczy, że znowu zapomniałam ją domknąć a zmywarka wypluje czyste naczynia, zamykam oczy i słucham. Słucham ciszy. Towaru tak bardzo deficytowego w moim aktualnym życiu ale potrzebnego, dla równowagi życiowej.

Złożyło się tak niedawno, że starsze z dzieci złamało rękę. Niegroźnie ale jednak. Ręka unieruchomiona w longecie gipsowej, trzy tygodnie w domu. Na samą myśl o zaburzeniu mojego rytmu dnia i pracy, kiedy tylko zeszły emocje, że zjebałam jako matka, śniadanie podeszło mi do gardła. I możecie mi wierzyć, że po całym dniu z dziećmi byłam wykończona bardziej niż po dniu pracy plus dniu z dziećmi. Po dniu ciszy plus dniu z dziećmi. Bo po dniu w pracy, odbieram szkodniki z przedszkola, stęskniona jakbym nie widziała ich tygodniami. Odbieram je z energią i zapałem, z nową mocą i pomysłem na nasz czas.

I tutaj w miejsce dzieci można wstawić kogokolwiek. Grześka, mamę, przyjaciół. Brak samotności w ciągu dnia sprawia, że staję się samotna jeszcze bardziej. Izoluję się od ludzi, lokuję myśli w przestrzeni niedostępnej dla innych. Teoretycznie jestem a praktycznie błądzę w pustce własnych emocji. Muszę się wyłączyć chociaż na godzinę każdego dnia żeby nie ocipieć nadmiernością innych.

I możecie mówić, że jestem złą matką, że moje macierzyństwo deleguję na innych by móc pobyć chociaż przez chwilę wolna. Bo przecież biorąc na siebie obowiązek, kreując pod swoim sercem nowe życie a później kolejne, powinnam odrzucić atrybuty człowieka wolnego samolubnego.

Kiedy ja lubię pobyć samolubna, lubię się o nikogo nie martwić i niczym nie przejmować. Lubię nie musieć obracać głowy we wszystkie strony niczym osoba cierpiąca na zespół Touretta. Lubię nie musieć myśleć o niczym i o nikim.

I może to strasznie zabrzmi ale limit tęsknoty za dziećmi wyczerpałam jeszcze przed moim wylotem do USA. Nie wyobrażałam sobie przeżycia trzech tygodni bez nich. W momencie oderwania kół samolotu od lotniska we Wrocławiu przyjęłam, że dziewczynki bawią się dobrze w towarzystwie kochających ludzi a jeśli coś się zadzieje, na pewno mnie o tym poinformują. Przez trzy tygodnie zadzwoniłam do dzieci trzy razy, przy każdym słysząc po drugiej stronie słuchawki „Mamusiu, nie mam czasu rozmawiać, właśnie polewam się z kuzynką wodą z kibla. Kocham cię, no to pa!”.

To był czas, kiedy czułam, że każdy mięsień się rozluźnia a głowa z szyją tworzą linię prostą, dzięki czemu mogę patrzeć przed siebie a nie wszędzie wokoło. To był reset, potrzebny mi tak bardzo, że sobie tego nie wyobrażałam. Do domu wróciłam z pokładami nowej energii i cierpliwości, której brakowało mi chwilę wcześniej. Moje dzieci pożegnały mamę zmęczoną i sfrustrowaną a zyskały wypoczętą, uśmiechniętą i szczęśliwą.

Pozdrawiam z chorym dzieckiem u boku.

4 Komentarzy/e
  • Asia

    Odpowiedz

    Nie tylko Ty tak masz.Ja też kocham ciszę i spokój.To jak oddech.Dzieki temu wiem,że gdy moje dziecie wraca z przedszkola,mam wiecej energii,empatii,mocy?? Każdej z Nas myślę,że takie momenty samej ze sobą są potrzebne.Aby być lepszą.Bo przecież wypoczęta mama to szczęśliwa mama,a jak mama szczęśliwa to i dziecko też.Pozdrawiam Cię gorąco i życzę małej szybkiego powrotu do zdrówka?

  • Lucyna

    Odpowiedz

    Ja mam tak samo i niestety przykre jest to, że większość ludzi nie rozumie, że potrzebny jest czasem reset! Uważają, że odpoczywając samemu jesteśmy wyrodne matki i żony. A niestety ja jestem wredna Ale jak nie mam od czasu do czasu tej chwili samotności. Kiedy ja dostanę to jestem tak jak piszesz, szczęśliwa i spełniona matka, kobieta i żona, pełna energii na kolejne dni.

  • Blog Kobiety

    Odpowiedz

    A ja myślę, że każda matka to osoba i potępić można ewentualnie tych, którzy wszystkich mierzą swoją miarą i oczekują od mam, że przestaną być osobami a staną się tylko i wyłącznie matkami bez czasu dla siebie i myślącymi i o dzieciach i sprzataniu 24/7. Może i takie matki istnieją i jeśli taki tryb życia je spełnia i cieszy to super, ale nie uważam, że są lepsze od innych.

  • Agnieszka

    Odpowiedz

    Cześć 🙂 Widzę, że nie tylko Ja tak mam 🙂 Też czekam na chwilę spokoju jak dzieci wychodzą do szkoły a męża wysyłam do pracy. Mogę normalnie zjeść śniadanie, napić się ciepłej kawy, posprzątać i napawać się ciszą, która pryśnie jak bańka mydlana po południu 🙂 Wcale nie uważam się za wyrodną matkę bo tak jak każdy potrzebuje chwili wytchnienia. Szczęśliwa matka = szczęśliwe dzieci i mąż 🙂

Skomentuj