Krótka historia miłości.
Z historii Nieidealnej i Starszego, zwłaszcza tych na początku trwania związku, można by ulepić dobrej jakości sitcom. Bo na przykład, kiedy koleżanki chwalą się turbo romantycznymi oświadczynami, mi przed oczami staje Grzesiek, a w zasadzie to klęczy, w przejściu między przedpokojem a kiblem, prosząc mnie o rękę. To nic, że od miesiąca mieliśmy wyznaczoną datę ślubu, a chwilę wcześniej wracałam z restauracji dwa metry przed nim, z nosem na kwintę, po ostrej kłótni.
O! Albo wtedy gdy na jedną z pierwszych randek, przyjechał po mnie… busem wypełnionym słodyczami. Chcąc mi zaimponować, otworzył w tym busie przesuwane drzwi sądząc, że ja na te słodycze polecę. Problem w tym, że wówczas jedynymi akceptowanymi przeze mnie słodyczami były kabanosy, steki (najlepiej jeszcze takie na wpół żywe) i żelki.
O tym, jak brak kiełbasy w busie nie stanął na drodze naszemu związkowi.
Do dzisiaj zastanawiam się, jak te wszystkie związkowe fakapy doprowadziły do tego, że jesteśmy już prawie 10 lat razem, mamy dwójkę dzieci, trzy koty, psa i chomika.
Dzisiaj opowiem Wam trochę o tej dwójce, która od 7 lat nieprzerwanie ubarwia moje życie i sprawia, że liczba siwych włosów pojawia się wprost proporcjonalnie do ich egzystowania na ziemskim padole.
Odkąd zostałam matką, poziom mojego sfokusowania na zdrowie i bezpieczeństwo dzieci wywalił każdą możliwą skalę. Jednocześnie, cały czas uczę się, popełniam błędy i staram się je naprawiać, zanim ktokolwiek się zorientuje. Przez ten cały czas nauczyłam się robić dobrą minę do złej gry i mówić, że to wszystko to celowo, że było zaplanowane i że wiem, co robię.
Największa macierzyńska próba, z którą mierzę się już od dwóch lat.
Pierwszą poważniejszą macierzyńską przeszkodą, o którą poobijałam sobie piszczele i gryzłam wargi z bólu, było oznajmienie przez pięcioletnią Hankę, że przestaje jeść mięso. Przysięgam, że wówczas zrobiło mi się ciemno przed oczami i pomyślałam, że ktoś mi podmienił moją kochającą parówki córkę. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że pół roku później dla jej dobra wezmę rozwód ze stekiem i sushi, bo miłość dziecka do zwierząt jest większa niż ta do kabanosów, a ja postanowię zwiększyć swoją świadomość.
Odwyk był długi i bolesny. Przez brak znajomości tematu łapałam infekcje jak gąbka, a rezygnacja z czegoś, co było moim stylem życia, było trudnym psychicznym i fizycznym odwykiem.
W pewnym momencie stwierdziłam, że muszę zrobić to dobrze.
Idea – ideą ale co dalej?
Pierwszym krokiem na bezmięsnej drodze była konsultacja z dietetykiem i lekarzem. Zaczęłam podpytywać ludzi, którzy ten styl życia praktykowali od wielu lat. Wszyscy zgodnie twierdzili, że da się zastąpić mięso roślinnymi zamiennikami, połączonymi z odpowiednią suplementacją witamin.
Niestety, witamin przystosowanych dla dzieci jest niewiele. Większość z nich była podawana w tabletkach niedostosowanych do wieku Hanki, a ja – jako osoba przewrażliwiona na punkcie podawania dzieciom landrynek, tic taców i draży – płakałam w środku za każdym razem, kiedy dzieliłam na przykład witaminę B12 na cztery części, żeby podać ją Hani. Do tego, Hanka od zawsze jest w dolnej granicy, jeśli chodzi o witaminę D. Jakby tego było mało, od co najmniej roku młoda stała się totalnym niejadkiem, co w jej przypadku jeszcze utrudnia utrzymanie prawidłowego poziomu witamin w organizmie.
Stos tabletek i kropli rósł i wkrótce zaczął wyglądać jak osobny posiłek. Mając świadomość, że zapychanie żołądka tabletkami nie jest najlepszym rozwiązaniem, przez cały czas szukałam alternatywy, która uzupełni dietę moją i dziecka.
Rozwiązanie, które ułatwia życie.
Kilka miesięcy temu, aptekarka poleciła mi żelki, które są suplementem diety o wysokiej zawartości witamin. Oczywiście, że od razu podeszłam do tego jak pies do jeża. Wystrzegam się dawania Hance słodkości wiedząc, że obecnie jej dieta nie jest specjalnie bogata i zróżnicowana. Pani w aptece poszła szukać mojego stosiku tabletek, a ja przeglądałam skład żelek. W imię mojej konsekwentności, wróciłam z nimi do domu. Postanowiłam spróbować ten rodzaj suplementacji witamin do momentu, kiedy zrobię sobie i dziecku badania kontrolne.
Oczywiście, że wzięłam je głównie ze względu na mnie… 😉
O co chodzi z tymi żelkami?
BODYMISIE, bo właściwie tak nazywają się te żelki, to suplement diety o wysokiej zawartości witamin, w postaci żelowych miśków. Zawierają witaminy A, E, C, D, a także witaminy z grupy B (B6, B12, kwas foliowy oraz biotynę). Przy tym wszystkim nie zawierają cukrów, a ich spożycie ogranicza się do jednego żelka dziennie dla dzieci powyżej 3 roku życia, a dla tych powyżej 11 roku życia i dla dorosłych – dwie sztuki.
Suplementacja witamin to tylko dodatek.
Należy przy tym wszystkim pamiętać, że witaminy powinny być uzupełnieniem codziennej diety, nie podstawą. Cały czas próbujemy nowych, bezmięsnych smaków. Cały czas szukamy swojej smakowej drogi. Zdrowie jest dla nas priorytetem, zwłaszcza w tych ciężkich i niepewnych czasach.
Robimy to dobrze!
W zeszłym tygodniu byłyśmy na badaniach krwi, które pokazały, że nasze rozwiązania się sprawdzają. Hanka ma wzorowe wyniki jak na 7 – letnie dziecko i bardzo dobre, jeśli chodzi o dietę wegetariańską. Przyznam szczerze, że spadł mi kamień z serca. Witaminy dla dzieci w postaci żelków sprawdzają się w naszym funkcjonowaniu i wiele ułatwiają – jeśli chodzi o suplementację. Do tego, są urozmaiceniem wśród zwykłych tabletek i smakują każdemu dorosłemu dziecku.








5 Komentarzy/e
Gosik
Skoro masz ochote pokazywac swoje dzieci w internecie, to twoj wybor. Ja bym sie na to nie zdecydowala. Ale brakuje informacji o tym, ze artykul byl sponsorowany…
WebKids
Super tekst, Pozdrawiam 🙂
UzytecznySklep
Fajny wpis, moje dzieciaki uwielbiają te miśki 🙂
GastroDirect
Bardzo fajny wpis, Pozdrawiam 🙂
pokojdziecka.pl
Ciekawy wpis! Zgadzam się, że utrzymanie zbilansowanej diety wegetariańskiej, szczególnie a początku to nie lada wyzwanie. Świetne rozwiązanie z żelkami – proste i przyjemne!