Terapia. Czy każdy powinien na nią iść? O tym, ile wniosła do mojego życia i dlaczego uratowała mi życie.

1 Komentarz

Gdyby pięć lat temu ktoś mi powiedział, że pójdę na terapię, puknęłabym się w czoło. Ja – niezależna kobieta, silna i ogarniająca życie miałaby się dzielić swoimi problemami z obcą osobą? Od najmłodszych lat byłam uczona tego, by swoje problemy załatwiać samemu, najlepiej w domu. Problemów nie powinno się wynosić poza rodzinę i to najbliżsi są oparciem, którego potrzebujemy. Poza tym, umówmy się – terapia była w mojej opinii dla ludzi, którzy mają problemy psychiczne. O tym, jak bardzo się myliłam przekonałam się niewiele później.

Na pierwszą terapię zgłosiłam się za namową mojego psychiatry, do którego pójście uważałam za życiową porażkę. Depresja udowodniła mi, że wcale nie jestem niezniszczalna. I że wsparcie bliskich osób jest ważne, ale te bliskie osoby też nie są wszechwiedzący. Mają swoje problemy i sposoby radzenia sobie z nimi, które w pewnych kwestiach są jedynie opinią subiektywną. A wiadomo – ilu ludzi, tyle sposobów radzenia sobie z dramatami. Sporo czasu zajęło mi pojęcie, że prośba o pomoc, pójście do specjalisty nie jest słabością, tylko siłą. To wyraz największej troski o siebie, praca, którą jesteśmy gotowi wykonać jedynie po to, żeby być lepszymi ludźmi. Lepszymi, przede wszystkim dla siebie.

Dzisiaj wiem, że rozmowy z psychologiem, leczenie psychiatryczne było jedną z lepszych rzeczy, która przytrafiła mi się w życiu. Nie wstydzę się o tym mówić. Bo kiedy idziemy na rutynowe badania, robimy cytologię czy badanie piersi, jesteśmy postrzegani jako osoby, które dbają o swoje zdrowie. Tak samo jest z psychiką. I uważam, że każdy z nas powinien na terapię się wybrać. Chociaż raz w życiu. I jestem pewna, że na tym jednym razie się nie skończy.

Niestety, większość z nas trafia do specjalisty dopiero w momencie, kiedy w naszym życiu odbywa się jakiś dramat, kiedy przestajemy sobie radzić z problemami. Te problemy nie pojawiają się nagle. Często są wynikiem wielu lat naszego funkcjonowania. Zdarza się, że pojawiają się już w dzieciństwie, chociaż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że wszystko jeszcze niedawno było w porządku.

Terapia pomogła mi zrozumieć mój organizm. Moje reakcje, moje uczucia. Sięgnęła tak głęboko, że na początku nie byłam w stanie pojąć tego, co się dzieje. Broniłam się przed kolejnymi diagnozami, broniłam ludzi, którzy niszczyli mnie krok po kroku, nawet nieświadomie. Pomogła mi znaleźć wartość, którą zgubiłam jeszcze za czasów dzieciństwa. To nie jest tak, że ludzie są źli. Ludzie są dobrzy i ja głęboko w to wierzę. Tylko czasami podejmujemy decyzje, pozornie dla nas dobre, które mają swoje konsekwencje dopiero w przyszłości.

Na przykład, nie radziłam sobie z macierzyństwem. W pewnym momencie pojawiła się frustracja, rezygnacja. Nie potrafiłam reagować na złość mojego dziecka, nie potrafiłam się z nim dogadać. I każdego wieczoru zasypiałam z poczuciem porażki, ze świadomością, że coś z moim dzieckiem jest nie tak. Jedną z myśli było: „A może to ja mam problem? To ja nie potrafię zrozumieć, pomóc? Może to ja mam problem z emocjami? Bo czym ten mały człowiek mógł zawinić? To ja powinnam nauczyć ją radzić sobie z gniewem i żalem”. Ale nie potrafiłam. Do tego Hania jest bardzo wrażliwym dzieckiem, łatwo ją zranić. I zamiast dzwonić po ciotkach dobra rada, pojechałam na terapię. W ciągu ostatnich miesięcy, raz w tygodniu siadałam na kanapie i rozmawiałam. A później zaproponowałam terapię Hance. Opowiedziałam o tym, że jest pani, która może pomóc jej, mi i nam dogadać się. Poradzić sobie z tym, co kuleje w naszych relacjach. Że może opowiedzieć jej absolutnie wszystko, nawet najgorsze rzeczy. Może opowiedzieć jej o tym, co ją rani, co ją boli i z czym sobie nie radzi. Ktoś może teraz powiedzieć: „Jesteś matką, powinnaś wiedzieć takie rzeczy. Powinnaś sobie poradzić”. I ja wiedziałam. Teoretycznie sobie radziłam. Ale bałam się popełnić błąd, który mógł zaważyć na naszych relacjach, zniszczyć to, co próbowałam zbudować latami.

Hanka się zgodziła. Dałam jej wybór. Mogła rozmawiać z panią psycholog przy mnie, lub całkiem solo. Wybrała to drugie. A później zapytała, kiedy możemy znowu pojechać do pani Paulinki. Pojechałyśmy. I jeździłyśmy tam nawet wtedy, kiedy nic się nie działo. Bo to dawało mojemu dziecku siłę. Pozwalało jej zrozumieć emocje, z którymi sobie nie radziła, albo po prostu było chwilą wytchnienia.

Nie uważam tego za macierzyńską porażkę – wręcz przeciwnie. Uważam, że to była najlepsza decyzja. Nie próbowałam chojraczyć, nie zgrywałam wszechwiedzącej bohaterki. Zaufałam osobie, która w tej kwestii jest o wiele mądrzejsza ode mnie. I nie żałuję. Pokazałam córce, że warto prosić o pomoc, warto dbać o swoje wnętrze. Za każdym razem, kiedy dzieje się coś ważnego w naszym życiu, pytam czy chciałaby przedyskutować to z psychologiem. Chociaż codziennie pompuję w nią hektolitry miłości, poczucia ważności i własnej wartości, daję jej możliwość budowania tego z kimś innym. Z kimś, kto może dodać coś pięknego do naszej relacji, coś pięknego i wartościowego dla niej.

Możecie pytać, co w życiu 7 – latki jest takiego „strasznego”, żeby poruszać tę kwestię z psychologiem? Pozornie nic. Ot, nowa szkoła, relacje z rówieśnikami, młodsza „wkurzająca” siostra. Ale to są właśnie problemy skrojone na miarę dziecka. Dla nas mogą wydawać się małe i nieważne. Dla dziecka są całym światem. Są proporcjonalne i najistotniejsze na świecie. I to jest piękne, że możemy poprosić o pomoc osobę w tej kwestii kompetentną.

Niezwykle trudno jest trafić na dobrego terapeutę. Dzisiaj psychologiem może zostać każdy. Ale dobrego terapeutę, bez względu czy dla dorosłego, czy dla dziecka, niezwykle trudno jest znaleźć. Ja przeszłam przez wielu specjalistów, wypłakałam na kanapach wiele łez, zanim trafiłam na tego „idealnego”. Idealnego dla mnie.

Co mi dała terapia? Uwierzyłam w siebie. Przestałam analizować. Przestałam kurczowo trzymać się ludzi, którzy mnie ranią. Stałam się pewna siebie, a większość sytuacji postrzegam nie jako porażkę, tylko lekcję, z której wyciągam wnioski. Nie snuję teorii spiskowych, nie interesuję się życiem innych ludzi. Tulę siebie od wewnątrz. Jestem silna, na tyle, na ile potrafię. Przeanalizowałam całe swoje życie, od najmłodszych lat. Wiem, w którym momencie popełniam błąd i potrafię się do niego przyznać. Przepraszam. Wiem, kiedy jestem słaba i że bycie słabą to moje pełne prawo. Dawanie ciała, porażki też są moim prawem. Gorszy dzień, brak ochoty na cokolwiek jest moim prawem. Rozumiem mój organizm i traktuję go jak świątynię. Pozbyłam się większości kompleksów. Pokochałam siebie. A w momencie kiedy zaakceptowałam i polubiłam swoją osobę, polubiłam też innych. Jestem gotowa wchodzić w nowe relacje z czystym sercem. Dbam przede wszystkim o siebie, a dopiero później o innych. Nauczyłam się zdrowego egoizmu i lekkości, której mi brakowało. Nauczyłam się mówić o problemach. Nauczyłam się mówić o tym, że je mam. Przestałam dogadzać innym, własnym kosztem. Dzisiaj wiem, że kiedy Nadia będzie odrobinę starsza, też pojadę z nią na terapię. Chociażby dlatego żeby mieć pewność, że nic nie przeoczyłam. Że zrobiłam absolutnie wszystko, żeby wypuścić w świat pewnego siebie, silnego i kochającego samego siebie człowieka.

Wydaje mi się, że gdyby ludzie chodzili do psychologa, byliby szczęśliwsi. Mieliby większą wiarę w siebie i swoje możliwości. Terapia nie tylko pomaga naprawić pewne kwestie ale stać się lepszą wersją siebie. Dla siebie samych i dla innych. Pomaga zrozumieć funkcjonowanie zarówno siebie, jak i innych ludzi. A później sobie z tym radzić. Jest dobrym rozwiązaniem nie tylko wtedy, gdy dzieje się coś złego. Jest wyrazem troski. I ja Wam takie rozwiązanie z całego serca polecam.


Photo by Edu Lauton on Unsplash

1 Komentarzy/e
  • Klaudia

    Odpowiedz

    Terapia jest sposobem poznawania siebie, pomaga odbudować realny obraz siebie, poczucie własnej wartości. Wpływa na dokonanie zmiany w nas samych, które mają poprawić dotychczasową jakość życia, zwiększyć poczucie bezpieczeństwa i poczucie kontroli.

Skomentuj