To nie jest historia ze szczęśliwym zakończeniem.

17 komentarzy

Chociaż dałam taki tytuł to wiem, że zakończenie napiszę sobie sama. I tylko ode mnie zależy, czy będzie szczęśliwe.

To oczywiste, że chcielibyśmy, by nasze dzieci były najpiękniejsze, najmądrzejsze i najzdolniejsze. Dziergamy rodzicielstwo złotymi nićmi wierząc, że owoc naszych trzewi i starań będzie lepszy. Lepszy niż my. W głębi duszy cieszymy się, kiedy nasze dziecko zaczyna chodzić odrobinę wcześniej niż dziecko przyjaciółki. Kiedy nasz syn zdobywa pierwsze miejsce na zawodach. Kiedy córka jest prymusem na szkolnej olimpiadzie. Kiedy najstarsze dziecko dostanie się na medycynę, a córka kupi pierwsze mieszkanie.


Pamiętam jak w szkole podstawowej musiałam wkładać wiele wysiłku w to, by być jedną z najlepszych uczennic w klasie. Miałam problemy z koncentracją, nie lubiłam się uczyć, nauka ciężko wchodziła mi do głowy. Do tej pory zapamiętanie radiowej piosenki jest równoznaczne z wejściem na Kasprowy w japonkach. Tyłem.

Z lat szkolnych pamiętam mamę, która wyrywała mi kartki z zeszytu, gdy brzydko pisałam. Albo jej zawód, gdy przyniosłam z klasówki tylko czwórkę, chociaż było mnie stać na piątkę. Albo nie daj Boże kiedy moja przyjaciółka Marta dostała lepszą ocenę ode mnie. Przez niemalże całą podstawówkę drżałam przed zebraniami, na których mama miała dowiedzieć się o czwórce z matmy! Kiedy chciałam rozpocząć moją pierwszą pracę, jako że nie należałam do najzamożniejszej rodziny, a środowisko, w którym się obracałam było bezlitosne dla uboższych dzieciaków usłyszałam, że nie mogę pracować w sklepie bo stać mnie na więcej niż handel. Zawsze było mnie stać na więcej. Zawsze powinnam chcieć więcej. Iść po więcej. Dążyć do perfekcji. 

Mama chciała dla mnie dobrze. Chciała jak najlepiej. Chciała, żebym miała lepsze życie niż ona. Chciała wypuścić w świat dziecko, które poradzi sobie w każdych warunkach, da po pysku przeciwnościom. To ona była tą surową, wymagającą i zabraniającą. Tylko dzięki niej nie wylądowałam w odmętach świata, w którym wielu moich rówieśników dotyka dna albo zagrzebuje się w nim po kostki. Nie paliłam papierosów, nie piłam alkoholu. Nie przeklinałam. Wracałam do domu o 20 nawet wtedy, gdy miałam 20 lat. 

Pamiętam też tatę. To on był tym, który puszczał mi oczko, gdy dostawałam opieprz od mamy, a później przytulał po wszystkim. To on był tym, który mówił: „Tylko nie mów nic mamie”. Ale miał też specyficzne poczucie humoru. Destrukcyjne. Jego żarty raniły niczym maleńkie igiełki wbijane w moją niedojrzałą psychikę. Bo jako dziecko nie miałam prawa rozumieć, że: „Ale jesteś brzydka”, kiedy wyszykowałam się na szkolną dyskotekę, było ironicznym kamykiem, rzuconym do buta naburmuszonej nastolatki. I tych kamyków nazbierało się tyle, że kiedy ktokolwiek powiedział mi komplement, ja zarzekałam się, że nie ma racji. Bo przecież wiele razy tato (powtarzam: w żartach) mówił mi, że jest inaczej. A komu miałam wierzyć, jeśli nie rodzicowi? Najlepszemu przyjacielowi? Ale pamiętam też, że nigdy nie pozwolił mnie nikomu krzywdzić. Jeśli miałam problem z kolegą, koleżanką czy nauczycielem – on zawsze wpadał do szkoły jak bomba z opóźnionym zapłonem. Paradoks prawda? Nie pozwalał mnie ranić ale zdarzało mu się samemu to robić.

Po drodze doszły problemy z rówieśnikami. Często byłam źródłem szyderstw. Byłam za chuda, za pryszczata i za biedna. Miałam za duży nos, byłam płaska jak deska i miałam chude nogi. Nauczyciele mówili mi, że wyglądam jak anorektyczka. Do 30 roku życia nie założyłam w lecie szortów ani krótkiego rękawka. Dobrze się uczyłam, więc byłam kujonem. Zawsze próbowałam zadowolić wszystkich wokoło – rodziców, nauczycieli, koleżanki i kolegów. 

Dopiero po wielu latach terapii dowiedziałam się, gdzie leży źródło moich problemów. 

To były czasy, gdzie pojęcie rodzicielstwa bliskości nie istniało. Najbardziej skuteczną metodą wychowawczą był pas i szlaban. Nie było poradników o rodzicielstwie mówiących, że najbardziej skuteczna metoda nie musi być tą najlepszą. Głośno krzyczano, że chłopacy nie płaczą, nie bawią się lalkami i nie wyrażają uczuć. Nie są jak baba. Dziecko miało być grzeczne, co w wolnym tłumaczeniu oznacza: „Nie przeszkadzające”. Każde wyrażenie własnego zdania było objawem nieposłuszeństwa, a główną dewizą naszych rodziców było: „Ryby i dzieci głosu nie mają” albo „Co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie”. 

Na świecie istniało „tylko” ADHD. Depresja to fanaberia i lenistwo, która była tematem tabu. Pojęcie autyzmu i Aspergera praktycznie nie istniało, a wszelkie zaburzenia psychiczne były wstydem. Osoba wysoko wrażliwa była mazgajem i histerykiem, nie potrafiącym poradzić sobie w dorosłym świecie. 

Kiedy teraz zaczynam myśleć o okresie, który moi rodzice nazywali moim buntem to wiem, że ten „bunt” był niczym innym jak świadomością swoich uczuć, poznawaniem i odczuwaniem emocji, próbą walczenia o swoje prawa.

Historia z nieszczęśliwym zakończeniem.

Jak to odbiło się na moim życiu?

Przede wszystkim jestem osobą wysoko wrażliwą, a od 6 lat walczę z depresją, która rzutami wraca do mnie co pół roku, na okres około sześciu miesięcy. Moje problemy w dużej mierze związane są z moim poczuciem wartości, które pojawia się i znika w zależności od rzutu depre. 

Często czuję się niewystarczająca. Wiecznie porównuję się z innymi. Wyznaczam sobie cele, a kiedy je osiągnę, mam świadomość, że stać mnie na więcej. Nie potrafię się cieszyć własnymi sukcesami. Wiem, że jeśli włożę więcej wysiłku w to co robię, będę lepsza, zyskam więcej. Kiedy ktoś jest lepszy ode mnie, dążę do tego by go dogonić, przegonić. To często odbija się na moim zdrowiu, zarówno psychicznym i fizycznym, bo najzwyczajniej w świecie się zajeżdżam. Mam tysiąc pomysłów na minutę i wszystkie realizuję w jednym czasie. Bez przerwy wymagam od siebie z pozoru rzeczy „niemożliwych”. Tutaj daję cudzysłów, bo niemożliwe w moim słowniku nie istnieje. Z jednej strony potrzebuję stałości w życiu, a kiedy ją osiągnę, zaczynam dreptać w miejscu żeby za chwilę pobiec dalej. Od czasu do czasu potrzebuję strzału adrenaliny i emocji. Do tego, nie akceptuję wielu rzeczy w moim wyglądzie. 

Często czuję się nieważna. Mam problem z budowaniem relacji, bo od samego początku wkładam w każdą 200% siebie. Swoich sił, uwagi, możliwości, serca, głowy. I to często sprawia, że jestem dla kogoś opoką, przyjaciółką, powiernikiem, kołem ratunkowym ale to nie działa w dwie strony bo kiedy ja potrzebuję pomocy, czuję się przez tę osobę niezauważona. Zdarza się, że ktoś przyjdzie „po swoje”, a później zapomina o moim istnieniu. A ja wtedy ja usycham w środku.

Kiedyś miałam mnóstwo „przyjaciół”. W pewnym momencie zobaczyłam, że te relacje są jednostronne i swoje otoczenie ograniczyłam do męża, na którego zawsze mogę liczyć i dwóch bliskich przyjaciółek, chociaż i oni nie wiedzą wszystkiego, co przepracowuje w mojej głowie. Panicznie boję się odrzucenia i jako WWO często rozbieram na czynniki pierwsze każde zachowanie zarówno swoje, jak i innych. Uważam na słowa, żeby kogoś nie zranić i nawet jeśli coś jest w sprzeczności ze mną, zagryzam zęby i wolę dostosować się do rozmówcy. Bardzo potrzebuję w swoim życiu stałych ludzi, którzy będą bez względu na wszystko. To daje mi poczucie bezpieczeństwa. Kiedy ktoś zwraca na mnie uwagę, czuję jakbym wygrała na loterii. Dlatego od zawsze najbardziej cenię sobie czas i uwagę poświęconą mi przez innych ludzi. 

Do tego mam nerwicę, objawy fobii społecznej i napady paniki.

Zatem trochę się tego uzbierało 😉

Potrzebuję akceptacji taka, jaka jestem a nie taka, jak chcą mnie widzieć inni.

Jakie wnioski rodzicielskie wyniosłam z mojego dzieciństwa?

Codziennie mówię moim dzieciom, że jestem z nich dumna, że je kocham. Powtarzam im dziesiątki razy, że są mądre, silne, inteligentne i piękne, przy czym określenie ich wyglądu nigdy nie stoi na pierwszym miejscu. 

Powtarzam też, że oceny szkolne nie definiują człowieka. Nie sprawdzam codziennie dziennika, a kiedy Hance zdarzy się czasami przynieść gorszą ocenę, to reaguję na nią tak samo jak na piątkę. Pytam, czy ta ocena jest dla niej ok, czy jednak chciałaby coś zmienić. Jeśli chce coś zmienić, proponuję pomoc w realizacji. Jeśli jest ok – to jest ok. 

Staram się wspierać moje dzieci w realizacji marzeń, przy czym nie robię tego fanatycznie. Jeśli nie chcą iść na trening, wyjaśniam czym to grozi w skutkach (np. Nadia opuści trening przed występem lub nie będzie już na kolejnym, bo tydzień temu była chora) i daję im wybór. Nawet kiedy mi się nie chce, jestem chora lub mam dużo pracy, wywiązuję się z obietnicy, którą im dałam.

Przepraszam. Umówmy się – nie jestem wzorem macierzyństwa i popełniam w cholerę błędów. Mam nerwicę i czasami wykrzyczę coś dzieciakom lub powiem o dwa słowa za dużo. Wtedy przychodzę do nich, wyjaśniam dlaczego się zdenerwowałam i że nie powinnam była się tak unieść, a moja reakcja była błędna. Przy czym uczę je, że kiedy w nerwach się zagalopuję, mają prawo powiedzieć, żebym przestała lub że je ranię. Działa jak kubeł zimnej wody. 

Nie jestem specem.

Nie jestem specem od macierzyństwa, ani psychologiem. Nie będę nikogo uczyła, jak ma wychowywać swoje dzieci, co robić, a czego nie. Ale wiem, że każdy nasz krok w wychowanie, będzie miał ogromne znaczenie w przyszłości. Dzieciaki są wzrokowcami i oprócz tego, co próbujemy w nie wpoić, do świata wniosą te przykłady, jakich zostały nauczone w domu. 

I tutaj przypomniała mi się historia, jak chciałam poczęstować koleżankę Hani czymś słodkim. Dziewczynki miały po 7 lat. Koleżanka odmówiła twierdząc, że jest za gruba i musi się odchudzać. Warto tutaj nadmienić, że dziecko było zdrowe, normalnie zbudowane, nie miało nadwagi ani jakichkolwiek innych problemów.

– Ktoś ci tak powiedział Kasiu?*
– Nie ale mama cały czas przegląda się w lustrze i mówi, że jest gruba. 

* Imię zmienione.

17 Komentarzy/e
  • Joanna

    Odpowiedz

    Czytam o Tobie czy o sobie??
    I mogła bym tak tylko napisać… Jestem z Ciebie dumna ,że To napisałaś ❤️

  • Bogusia

    Odpowiedz

    Dziękuję za ten wpis. Przytulam ❤️

  • Elżbieta

    Odpowiedz

    Witaj MN 😘. Wiesz, jakbym czytała siebie z tą różnicą, że ja dopiero tak naprawdę nauczyłam się mówić, że są dobre, zdolne, kochane i jestem z nich dumna nieco później, bo wnukom. Niestety, zbyt późno zrozumiałam siebie, aby móc powiedzieć o tym wszystkim moim dzieciom. Choć dumę im okazywałam myślę.
    Uczymy się do końca życia.

    • Anna

      Dziękuję za ten wpis,tak bardzo ważny wpis,dla wielu ludzi.Bardzo mi pomógł uświadomić sobie pewne rzeczy.Pozdrawiam serdecznie.

  • Edytą

    Odpowiedz

    Tekst – petarda 🤗🌷🥰 jestem polonistą z wykształcenia i zamiłowania a czytałam go jednym tchem ☺️ gratuluję lekkiego pióra a przede wszystkim samoświadomości własnych uczyć i emocji ❤️

  • Ela

    Odpowiedz

    Boże jakbym czytała o sobie

  • Emilia

    Odpowiedz

    Wow! Jakbym czytala o sobie.. az jestem w szoku ze to tak dobrze defibiuje mnie i to jak sie czuje w relacjach z innymi..

    • matka-nie-idealna

      🖤

    • Anna

      Dziękuję za ten wpis,tak bardzo ważny wpis,dla wielu ludzi.Bardzo mi pomógł uświadomić sobie pewne rzeczy.Pozdrawiam serdecznie.

  • Marzena

    Odpowiedz

    Nigdy nie komentuje ale często Cię czytam. Piękny, prawdziwy tekst. Myśle ze dużo osób z naszego pokolenia było tak wychowywanych, nikt nas nie klepał po ramieniu czy głaskał po głowie. Wychowaliśmy się w zupełnie innych czasach.
    Kurczę – myśle ze mogła bym się z Tobą zakumplowac. Sama doświadczyłam sekcji znajomych. To zawsze boli na początku ale lepiej sie nie oszukiwać i nie łudzić

  • Ania

    Odpowiedz

    Mam w głowie taki sam burdel jak Pani – z pełnym szacunkiem oczywiście.
    Po przeczytaniu tego tekstu jestem z Pani dumna, że była Pani w stanie tak się otworzyć przed obcymi ludźmi. Pełen szacunek dla Pani.

  • Karolina

    Odpowiedz

    Jakbym czytała o sobie, na razie sama staram się wszystko „przepracować”, chyba muszę dojrzeć do terapii. Dziękuję

  • Ewa

    Odpowiedz

    Mysle, ze swiadomosc tych wszystkich problemow jest wazne I to juz jest duzy sukces. Zycze wszystkiego najlepszego I wytrwalosci.
    Pozdrawiam

  • Agata

    Odpowiedz

    Mieszkałyśmy na jednym osiedlu. Bardzo dobrze Cię pamiętam. Jakoś nigdy nie miałyśmy kontaktu ze sobą, nie wiem dlaczego w sumie, ale chyba należałam do tych osób co szukają w drugim wad. Pamiętam jak się kiedyś spielysmy. Do dziś nie wiem dlaczego. Czas zmienia ludzi, rzuca inne światło. Podziwiam Cię

Skomentuj