Największe macierzyńskie mity, które wkręca się naiwnym matkom lub które one same sobie wkręcają.

2 komentarze

Zanim urodziłam Hankę, miałam określoną wizję macierzyństwa. W mojej głowie rodziła się słodko pierdząca wersja mnie, a ja byłam już wtedy pewna, że są błędy, których nigdy nie popełnię. Z resztą masy rzeczy byłam pewna, nie mając dzieci i lepiej je wychowywałam w swojej głowie, niż w rzeczywistości.

Z jakimi największymi mitami spotkałam się zarówno zanim urodziłam dzieci, jak i w ciągu ostatnich lat rodzicielstwa?

Macierzyństwo ogranicza i człowiek traci wolność.

I tak i nie. Są pewne ograniczenia, to fakt. Ale nie zgodzę się z tą utratą wolności. Wszystko jest kwestią tego, czy po prostu mamy wsparcie. To jasne, że nie zawsze mogę wyjść na spontanie z domu i pojechać na imprezę, a kac boli o wiele bardziej, kiedy trzeba o siódmej rano ogarnąć życie małej istoty, jednak to tylko małe niedogodności. Zawsze straszono mnie, że skończy się podróżowanie, kiedy urodzę dziecko. Nic się nie skończyło, a nasze podróże są nawet o wiele ciekawsze, kiedy mamy w repertuarze punkty dla maluchów. Co więcej! Mogę robić rzeczy, których normalnie nie robiłabym jako 32- latka. Jak na przykład jazda na łabądkach, w parku rozrywki i zjeżdżanie wprost do kulek na sali zabaw.

Jeśli będziesz nosić dziecko na rękach, wpoisz mu złe nawyki.

Co ja się nasłuchałam, żeby nie nosić dziecka na rękach, bo je przyzwyczaję do tego, to już moje. Nosiłam ile mogłam, tuliłam ile mogłam i rozpieszczałam ile mogłam. Obie dziewczynki wyrosły na empatyczne, kochające i mega przytulaśne dzieci. A noszenie skończyło się w momencie, gdy każda z nich poczuła autonomię i zrozumiała, że nie tworzą ze mną jedności.

Nie będziesz popełniać błędów swoich rodziców.

O khuuuurwa. To jest w ogóle hit. Miałam takie ambitne plany, potrafiłam na jednym tchu wymienić rzeczy, których nie powielę w moim wychowaniu. Jedną z nich było darcie się na dzieci. Plany skończyły się, kiedy prosiłam jeden raz, tłumaczyłam, prosiłam drugi raz, a potem dziesiąty.

Można zaplanować wychowanie swoich dzieci od początku, do końca.

Ile razy, widząc cudze dziecko myślałaś: „Moje na pewno takie nie będzie!” albo „Ja nie będę dawała moim dzieckom tableta/słodyczy!”. Moje założenia skończyły się w momencie, kiedy potrzebowałam chwili dla siebie i telefon albo tablet po prostu pozwalały mi się wysrać w spokoju. Przy pierwszym dziecku nie dawałam słodyczy do drugiego roku życia, jednak ambitne plany spełzły na niczym, kiedy Hanka przebywała u dziadków i kiedy widziała, że innym dzieciom rosły oczy, podczas jedzenia czekolady.

Od klapsa jeszcze nikt nie umarł, a czasami to jedyny sposób, żeby dziecko było posłuszne.

Może nie umarł ale ja mam traumę z dzieciństwa i potrafię w myślach odtworzyć każdy moment, kiedy dostawałam w tyłek. Bardzo długo przerabiałam te sytuacje z terapeutą. Klaps nie jest i nigdy nie był jedynym sposobem na posłuszeństwo dziecka, natomiast jest doskonałym sposobem, żeby zniszczyć mu psychikę. Na dodatek świadczy o naszej rodzicielskiej niemocy.

Dzieci kocha się tak samo.

Nie w moim przypadku. Obie kocham miłością największą i nieskończoną, jednak nigdy nie była taka sama. Co nie oznacza, że którąś kocham mniej lub bardziej. Po prostu kocham je inaczej, lubię w nich zupełnie inne cechy, a obie są zbiorem najlepszych cech człowieka. Gdybym miała połączyć je w jednego człowieka, bez wątpienia byłby idealny. Dla trzeciego i czwartego też znalazłoby się miejsce w tym zbiorze.

Po urodzeniu dziecka rozpada się związek.

Buuujda! Wiadomo, że na początku bywało ciężko. Mieliśmy kryzysy i bywały momenty, w których Grzesiek czuł się odrzucony i mniej ważny niż Hanka. Ale związek to nie ciągłe motylki w brzuchu tylko ostry zapieprz i bardzo ciężka praca. Wszystko zaczęło się układać, kiedy ogarnęliśmy obsługę dziecka i przestaliśmy działać na zasadzie palców włożonych do kontaktu.

Karmienie piersią to najlepsze, co można zrobić dla dziecka.

Pokusiłabym się raczej o stwierdzenie, że karmienie w ogóle, to najlepsze co można zrobić dla dziecka. Dodałabym może jeszcze miłość i troskę. Hanka była karmiona piersią przez 9 miesięcy, Nadia tylko przez trzy. Żadnej nie wyrósł ogon, nie są bardziej chorowite niż dzieci, które były karmione przez rok i dłużej. Za to przy karmieniu podupadła moja psychika i poczucie własnej wartości. Przywiązanie do mnie dziecka (Hanka jadła co godzinę!) było ponad moje siły.

Dla dziecka trzeba się poświęcać.

O Boże, ile razy w swoim życiu usłyszałam, że jestem egoistką bo nie karmię piersią i mogłabym przymknąć na to oko, bo przecież nie potrwa wiecznie. Czy w moim mniemaniu trzeba się poświęcać dla dziecka? Bynajmniej nie w każdym aspekcie macierzyństwa. Równie ważne jest zadbanie o swoją głowę, swój komfort psychiczny. Nigdy nie chciałam zrezygnować dla dzieci ze swoich marzeń, pasji czy pracy. Bo niby dlaczego miałabym to robić? Macierzyństwo to nie kula u nogi, a sztuka kompromisów i dobra organizacja. Wiadomo, że bywają sytuacje, w których odkłada się swoje dobro na dalszy plan, jednak w moim przypadku to nie jest poświęcenie, a troska.

Photo by Alex Pasarelu on Unsplash

2 Komentarzy/e
  • Magda

    Odpowiedz

    O! Mega cenne! Bo coś w tym jest. Sama spodziewam się pierwszego dziecka i już je w głowie wychowałam do co najmniej wieku szkolnego… A życie i tak wszystko zweryfikuje 🙂
    Tak więc moje żelazne zasady, które już mam nakreślone w niedługim czasie pewnie i tak o kant tyłka rozbić 😀

  • Ewe

    Odpowiedz

    Super napisane. Trafiłam na ten blog, bo szukam jakiś pozytywnych informacjo o tym, jak być wystarczająco dobrą matką ;), nie zatracając przy tym siebie. Ja mam dużą potrzebę bycia sama ze sobą, i boję się, że będzie mi ciężko na początku być „tylko” matką.

Skomentuj