Nie podważaj mojego zdania! O rzeczach, które bardzo wkur…zają mnie w macierzyństwie.

1 Komentarz
Nie lubię w macierzyństwie dwóch rzeczy (no dobra, jest ich więcej, jednak dzisiaj napiszę o dwóch konkretnych). Otóż kolcem macierzyńskiej róży jest dla mnie podważanie mojego zdania lub decyzji, oraz powtarzanie się dwa razy w jednym temacie. Nic nie rozjusza mojego wewnętrznego mnicha zen jak fakt, że muszę dwa razy prosić moje dzieci o założenie majtek, pospieszenie się, lub zjedzenie kolacji. Nie lubię powtarzać się zarówno w stosunku do dzieci, jak i dorosłych, a dwu – maksymalnie trzykrotne powtórzenie zdania, jest szczytem moich samozachowawczych możliwości. Możecie zatem być pewni, że przy trzecim zapytaniu „co?”, stąpacie po bardzo cienkiej linii, a przy czwartym najprawdopodobniej usłyszycie w odpowiedzi „gówno”. A jeśli nie usłyszycie, możecie być pewni, że tak właśnie sobie pomyślałam, a wewnątrz zalewa mnie krew 😛

Drugą rzeczą, zalewającą mój spokój gorącą lawą wkurwienia jest podważanie mojego zdania przez innych. I tak, zdarzyło mi się nie raz wyciągnąć macierzyńskiego kałacha, kiedy na przykład nie pozwalałam zjeść dziecku trzeciego kilograma słodyczy, a ktoś życzliwy wtykał mu pod stołem kosteczkę czekolady lub szeptał to ucha: „Jak mama nie będzie patrzyła to ci dam”.


Dwadzieścia lat temu (dwa razy liczyłam, bo to dla mnie nierealistycznie stwierdzenie) miałam pewien system rozpracowywania zgody od rodziców. Najpierw szłam do mamy, która byłam pewna, że się nie zgodzi. To mama w domu wszystko trzymała twardą ręką, zachowując tym samym resztki zdrowego rozsądku i finansowej godności. W ciągu tygodnia potrafiłam dostać trzysta szlabanów, przy czym ostatni był już na oddychanie. Byłam cholernie pyskatym i krnąbrnym dzieckiem i wierzcie mi, gdyby w tamtych czasach istniały okna życia, mama z pewnością skorzystałaby z tej opcji, nie zważając na to, że mam 10 czy 12 lat. Kolejnym krokiem w systemie było pytanie o zgodę taty, który zapewne trochę z własnej wygody, albo żeby mieć święty spokój, pozwalał mi na to, na co nie pozwoliła wcześniej mama.


Kiedy urodziła się Hanka, uzgodniliśmy z Grześkiem, że nie będziemy podważali swojego zdania. I chociaż nie zawsze decyzja Grześka mi odpowiada, nie zawsze widzę coś złego w rozwiązaniu, które jestem w stanie zaproponować, staram się nie dyskutować z jego wyborem. A przynajmniej nie przy dzieciach.

Zdarza się, że dzieciaki próbują pójść w moje ślady i chcą oszukać system, pytając najpierw mnie o pozwolenie (na przykład włączenie bajek, skorzystanie z tableta, zjedzenie słodyczy), a kiedy słyszą odmowę, idą z tematem do Grześka. On z reguły pyta, czy mama pozwoliła i nigdy nie poddaje pod dyskusję mojej decyzji. To samo działa w drugą stronę. Kiedy Grzegorz nie pozwala na coś Hance, ja mówię, iż w związku z tym, że pomimo tego faktu przyszła do mnie, ja nie pozwolę jej tym bardziej.

Staram się również nie podważać decyzji innych osób, które w danym momencie spędzają czas z moimi dziećmi. Jeśli dziadek na coś nie pozwala, wyraźnie komunikuję dzieciom, że nie otrzymają ode mnie zgody. Jeśli natomiast widzę, że decyzja innej osoby może być szkodliwa, staram się negocjować jej warunki (na przykład zjedzenie trzech żelek, zamiast całej paczki i pozostawienie reszty „na później”), lub proszę tą osobę „na stronie”, żeby nie przeginała z hojnością. Zawsze staram się komuś zwracać uwagę na osobności, bo nie pochwalam robienia tego przy dzieciach. Działa to również w drugą stronę – oczekuję, że inne osoby będą robiły tak też w stosunku do mnie.

Dlaczego tak robimy?

Powód jest bardzo prosty – autorytet. Nie chcę podważać autorytetu Grześka, a on stara się nie robić tego w stosunku do mnie. Mamy bardzo podobne zdanie co do wychowywania dzieci i w większości popieramy swoje decyzje, konsultujemy te poważniejsze, lub po prostu rozmawiamy o najlepszych rozwiązaniach, satysfakcjonujących nas oboje.
Staramy się unikać tego, że jeden z rodziców będzie faworyzowany przez dzieci, bo zawsze na coś pozwala, a drugi jest tym gorszym. Nasze rodzicielstwo jest wzajemnym uzupełnianiem się, praktycznie pod wszystkimi kątami. I tak, ja na przykład kupuję dzieciom tonę książek, które Grzesiek później czyta im przed snem. Ja kupuję zabawki, którymi Grzesiek się z nimi bawi. Ja zabieram dziewczynki na lody do kawiarni, Grzesiek kupuje lody litrami i pozwala je jeść dzieciom w ramach podwieczorku.
I oczywiście – nie zawsze pochwalamy swoje zachowanie, jednak wtedy załatwiamy to między sobą, bez udziału dzieci. Jeśli okazuje się, że rozwiązanie drugiej strony jest jednak korzystniejsze, mówimy dzieciom, że oboje podjęliśmy taką decyzję. Staramy się unikać stronniczości i szanujemy swoje stanowiska. Chcemy być dla dziewczynek oparciem i autorytetem w takim samym stopniu. Podejmujemy decyzje razem i w takim samym stopniu ponosimy za nie odpowiedzialność.

Ale jest jeszcze jeden bardzo istotny powód takiego zachowania.

Chcemy, żeby dziewczynki widziały w nas zgodę. Żeby za dwadzieścia lat mogły powiedzieć, że rodzice zazwyczaj się ze sobą zgadzali, szanowali swoje zdanie i siebie nawzajem. I o ile powinny się czuć ważne, bo ich zdanie jest dla nas niezwykle istotne, o tyle powinny mieć świadomość, że to zdanie ich taty, a mojego partnera, którego wybrałam sobie na ogromną część życia, jest dla mnie również bardzo ważne. Że nie poświęcę dobra małżeństwa dla dzieci, ale też dobra dzieci dla małżeństwa. Że dzieci nigdy nie będą dla mnie najważniejsze, bo cała nasza czwórka jest ważna w takim samym stopniu. Tutaj nie ma lepszych i gorszych, bardziej i mniej uprzywilejowanych.

I chociaż skala dziecięcych próśb jest póki co adekwatna do ich życiowego doświadczenia to wiem, że za dziesięć, a później dwadzieścia lat będę robiła wszystko, by nie podważać zdania moich dorosłych dzieci i szanować ich wybory.

Nawet jeśli będzie mnie korciło, by pod stołem dać wnuczce cukierka.


Photo by Ramin Talebi on Unsplash
1 Komentarzy/e
  • Paulina

    Odpowiedz

    Jakbym o sobie czytała ?. W środku już mnie gotuje jak słyszę kolejne „co” „co mówiłaś mamusiu” po czym i tak nie słucha odpowiedzi ?.

    „nie poświęcę dobra małżeństwa dla dzieci, ale też dobra dzieci dla małżeństwa”. Dzieci kiedyś pójdą w świat i ważne, by coś z małżeństwa zostało.
    Ps. Grześki to fajne chłopaki (mój też Grzesiek)?

Skomentuj