O polskiej „służbie” zdrowia słów kilka…

6 komentarzy

Słuchając ostatnich rewelacji w TV i radiu na temat śmierci niemowląt we Włocławku, zaczęły na wierzch wychodzić inne zaniedbania lekarzy w szpitalach na działach noworodkowych. Jednego jestem pewna, gdyby coś stało się mojemu dziecku przez nieboszczyka w kitlu, zapewne już bym siedziała w pasiastym stroju a blog miałby inną tematykę.

Moje przygody ze służbą zdrowia na szczęście nie są aż tak ekstremalne. Poczytajcie 🙂

Sytuacja 1- wizyta w poradni diabetologicznej.
Jak już wcześniej pisałam, ok. 24 tygodnia ciąży okazało się, że jestem bardziej słodka niż przypuszczałam, czego organizm w pewnym momencie nie mógł znieść i cukier zaczął wypływać mi uszami. Pani doktor w poradni diabetologicznej zapewne myślała, że kobieta w zaawansowanej ciąży nie ma co robić i zaprosiła mnie na cotygodniowe wizyty w celu sprawdzenia książeczki cukrów, czy aby nie zeżarłam żadnego Snikersa. A nawet i gdybym zeżarła, nie miałam zamiaru wpisywać tego do owej książeczki. Katurlałam się więc jak piłka (lekarska :)) do przychodni, siadałam spokojnie w kolejeczce wśród starszych pań w beretach i sapiących panów i czekałam na swoje nazwisko. Od razu nadmienię, że kobiety w ciąży mają pierwszeństwo w takich miejscach, co jest wyryte jak 10 przykazań zaraz przy wejściu do gabinetu. Zazwyczaj się nie wychylałam, zakrywałam skromnie równie skromny brzuszek torebką, bo żal mi było tych wszystkich jęczących, zmęczonych pacjentów, poza tym niemałą przyjemność sprawiało mi słuchanie opowieści o badaniach kolonoskopii, ilości wypróżnień w ciągu doby i kto od kiedy umiera. Te ostatnie opowieści kojarzą mi się szczególnie z moją babcią, która co roku twierdzi, że to nasze ostatnie wspólne święta i tak już od 7 lat. Daj jej Boże żyć jak najdłużej, ale oszczędź nas jednocześnie od tego typu kazań. Siedzę więc sobie w kolejce, przede mną jakieś 5 osób. Przechylam lekko głowę w stronę dwóch babć, kłócących się o przewagę czegoś tam nad czymś tam, jednym okiem zerkam w „Wyborczą” dziadka po lewej, po raz „n-ty” czytając niusy o molestującej chłopców mafii w czarnych sukienkach. Nagle otwierają się drzwi, wychodzi asystentka pani doktor, jedzie uważnie wzrokiem po zebranych towarzyszach niedoli i zatrzymuje go na mnie. O nie! Zauważyła mnie! Kulę się w sobie na ile tylko pozwala mi brzuch, z resztą wciągam go jak tylko mogę. Już mnie prawie w ogóle nie widać, został sam brzuch, aż tu nagle…

– No i dlaczego pani nie wchodzi? Przecież kobiety w ciąży mają pierwszeństwo. Zapraszam!- Wstaję powoli, uciekam wzrokiem od pań dyskutujących nad przewagą czegoś nad czymś, pana od „Wyborczej”, sapiącego dziadka i całkiem wyluzowanej kobietki. Sunę powoli w stronę gabinetu, mając na twarzy minę „przepraszam, że żyję”, wzrok biesiadników żre mnie po plecach, babcie od dyskusji ostrzą widły. Wypuszczam powietrze dopiero w gabinecie. Skąd to zachowanie? Ano stąd, że kilkakrotnie wchodząc bez kolejki słyszałam komentarze typu: „Patrzcie gówniarę! Dziecko sobie strzeliła i myśli, ze bez kolejki może wchodzić!”, „Ja tu byłam pierwsza, co z tego, że ona jest w ciąży?”. Wizyty w przychodni są na ustalone godziny. Zdarzali się ludzie, którzy mając przykładowo na 12, przychodzili na godzinę 10 myśląc, że uda im się wejść przed kimś, kto miał na tę właśnie godzinę. Pomijając oczywiście kobiety w ciąży, które mogą przychodzić o której chcą godzinie, meldować się od razu w gabinecie, by móc wejść szybciej.

Sytuacja 2- szpital.

Dieta cukrzycowa jest restrykcyjna i jej nieprzestrzeganie może grozić poważnymi powikłaniami zarówno dla matki jak i dla dziecka. Nie mogłam niczego, co się wiązało z cukrem, a jeśli już musiałam to zjeść, powinno przejść małą obróbkę. I tak np. ryż chrupał mi w zębach i zostawał między trójką a czwórką na potem, spaghetti robiłam sobie z jednej łyżki makaronu, mleka mogłam tyle co „kap” a na talerzu dzielnie prężył się jeden ziemniak. Żyłam sobie wesoło na swoim pastwisku, skubiąc trawkę niczym łaciata z Milki do czasu szpitala. Szpital ma przygotowaną specjalną dietę dla cukrzyków, która wygląda mniej więcej tak:
Śniadanie:
-2 kromki ciemnego chleba, który tak naprawdę nie jest ciemny tylko maźnięty farbą od konserwatora, bo po 1 kromce miałam taki cukier jak suma dwudniowej diety.
-serek topiony, raczej niewskazany przy cukrzycy ciążowej
Obiad:
Co tu dużo pisać. Gdy pewnego razu salowa położyła mi talerz z niezidentyfikowaną zawartością konsystencji „plask na talerz”, odpowiedziała na moje „dziwne” pytanie „czy dostanę coś dla cukrzyków?”, że obiad cukrzycy i niecukrzycy mają taki sam, a jak coś mi się nie podoba…
Kolacja
Ponownie 2 kromki od konserwatora + pasztet, bardzo zdrowy zarówno w ciąży jak i nie w ciąży.
Codzienne posiłki dostarczał mi małż i rodzice. Dobrze, że byłam tam ledwie ponad tydzień, bo przy dłuższych wczasach plajta murowana. Poza tym… Kto kobiecie w ciąży daje 2 kromki? Ludzie ! Przecież ja potrafiłam zjeść pół bochenka chleba z paprykarzem !

Sytuacja 3- szpital, dział noworodkowy

Pomijając moje przeboje na porodówce (tam mam już permanentny zakaz wstępu forever), na „noworodkach” nie było już tak zabawnie.
Kiedy zostałam odtransportowana do łóżka, przywieziono córkę mą, potocznie zwaną Hanisławą i… tyle. Przygarnęłam dziecię pod pachę, tulimy je na zmianę z Panem Tatą, co chwilę tylko do sali wchodzi porządkowa zmywając spod łóżka kałużę łez. Tulimy ją sobie pół godziny, godzinę… Po godzinie wchodzi położna pytając czy już karmiłam. Jezu! Toż to nakarmić przecież trzeba! Niezdarnie przysuwam Haniutka, nie wie to to jak złapać, w końcu cyc większy od głowy, po chwili się udało. Położna wychodzi. Po dłuższym czasie wraca, mówi od niechcenia, że zobaczy czy dokarmić nie trzeba bo mama cukrzycowa więc dziecku cukry trzeba pilnować. No cholera jasna! To się opamiętali po takim czasie. Wieczorem stwierdziłam, że i przewinąć by dziecię wypadało, tylko jak? Na szkole rodzenia uczyli przewinąć lalkę, która ma się nijak do takiego wrzeszczącego, pomarszczonego Haniutka. Ściągam wszystko, w co dziecko przyodziane, oczywiście Hania urąbana po pachy. Lepiej się złożyć nie mogło. Wołam położną, żeby gwardię narodową wezwała, żaden człowiek w pojedynkę z takim gównem, za przeproszeniem, sobie nie poradzi. Przyszła położna, mina „ja sobie ciebie zapamiętam”, dziecko dwa piruety w powietrzu trzasnęło, nawet nie zdążyłam się przyjrzeć, co jak i z czym a ono już przebrane. No cóż, może następnym razem…
Około 21 wpadła znajoma położna, która dopiero zaczęła zmianę.
– Matka-nie-idealna, czy mówili ci, jak masz karmić małą przez twoją cukrzycę ciążową?
– Nie.
– Nie mówili ci, że masz karmić co 2 godziny, max do 3?
– Nie.- Irytacja rośnie.
– A mówili, jak budzić do karmienia?
– Nie- Irytacja 78/100
– A co robić, jak nie będzie chciała jeść? Do kogo się zgłosić? Bo wiesz, to groźne, jak nie będziesz pilnowała…- Irytacja 95/100. Gdyby w tym momencie weszła jakaś położna z poprzedniej zmiany, zarobiłaby kanapką z sopocką, która jako jedyna była pod moją ręką, bo dziecka przecież szkoda.
Wiadomo, że pierworódki (chociaż pewnie i te z większym stażem też) są zaaferowane dzieckiem, zmęczone, szczęśliwe, generalnie boom emocjonalny prawie jak ten w Hiroszimie i mogłyby się tylko wpatrywać w zapuchnięte twarzyczki swoich pociech, więc drogie położne! Wytłumaczcie, pokażcie jak krowie na rowie co mamy robić, bo w tym amoku emocjonalnym ciężko nam skupić myśli na czymś innym niż oczy naszych dzieci. Krótki instruktaż zajmie 15 minut a dziecko szczęśliwe i mama spokojna.

Opieka w moim szpitalu- marna. Na całe szczęście lepsza niż we Włocławku i na całe szczęście trafiła się znajoma położna. Ba, nawet dwie!

Amen.

6 Komentarzy/e
  • ~Anna

    Odpowiedz

    Studiuję medycynę i czasem sama jestem przerażona środowiskiem, w jakim prawdopodobnie przyjdzie mi pracować.

  • ~mi

    Odpowiedz

    To jednak zależy od szpitala, mój wybór padł w Krakowie na Żeromskiego i choć nie miałam cukrzycy położne na wszystkich zmianach bardzo dokładnie tłumaczyły wszystko o czym piszesz i wiele innych pomocnych gestów nie brakowało. Także jak ze wszystkim są te złe i te dobre przykłady. Cała rzecz polega na tym by dobrze wybrać lub trafić.

  • ~mama Kingi

    Odpowiedz

    Witam. I mnie nie było takich problemów. Rodziłam w Krakowie (szpital Ujastek) i po porodzie przyszło nawet kilka położnych – doradców laktacyjnych i dużo mówiły o tym jak przystawiać dziecko, jak karmić i jak często, odpowiadały też na każde zadane pytanie. Ogólnie jestem bardzo zadowolona z ich pomocy.

  • ~Mama Emilki

    Odpowiedz

    No ja niestety nie mam super dobrych wspomnień…Poród naturalny, mimo że nie trwał kosmicznie długo, nie zakończył się jak w Dr Housie kilkoma zaciśnięciami szczęki i radosnym okrzykiem po chwili…Jakoś dałam radę z pomocą lekarza, który na szczęście pomocy nie odmówił a nawet własnymi cukierkami karmił żeby poziom energii się zwiększył 😉 Po porodzie i zaszyciu okazało się, że jakieś naczynko nie zostało zaślepione i 4 godz po porodzie krwiak się zrobił wewnątrz….I dopiero po mojej ewidentnej ingerencji lekarz stwierdził że muszą mnie na nowo zszyć a wcześniej „rozpruć” i naprawić wszystko….Szok!!! W związku z tym pomimo iż urodziłam o 19 swoją córkę dostałam dopiero ok 10 dnia następnego….I ZERO wsparcia od położnych jak przystawiać malucha do piersi, jak trzymać itp….Dopiero ok 2 w nocy (czyli ponad dobę od urodzenia) jak córka pół oddziału wrzaskiem obudziła, przyszła NORMALNA położna, która pomimo tej godz w końcu uświadomiła co i jak robić, aby Maleństwo się najadło a nie powietrza nałykało i w końcu poszło spać…I przy okazji reszcie oddziału pozwoliło się zdrzemnąć 😉 Także nie łatwo jest rodzić i karmić, przewijać i dbać kobiecie o pierwsze dziecko….

    • Matka-Nie-Idealna

      To zdecydowanie kwalifikuje się do akcji „Lepszy poród”. Aż mnie zmroziło…

  • Kate

    Odpowiedz

    Na szczescie rodzilam w szpitalu, w ktorym personelowi nie mozna nic zarzucic. Polozne same przybiegaly jak tylko jakies dziecko pisnelo ? upewnialy sie srednio co 30 min czy dzieciom lub mamom niczego nie trzeba! Bylam w szoku, ze tozto w naszej ojczyznie, w szpitalu bynajmniej nie prywatnym (!) taka opieka I warunki ogolne jak w priv. Albo I lepiej… Jedzenie tez malo szpitalne, a I posilki dostawalam jak najbardziej „cukrzycowe”.

Skomentuj