Dzisiaj Cię kocham, ale za 20 lat przestanę, dziecko.

1 Komentarz

Rok 2020.

Wykreowałam sobie macierzyństwo. Wyrysowałam pod linijkę miłość do istot, które miesiącami rosły pod moim sercem, a dzisiaj wypełniają je w całości. Pompuję w nie miłość i poczucie wartości. Kocham miłością troskliwą i wrażliwą. Jestem tak dumna, że gdyby tę dumę określić jakąś miarą, to zdecydowanie wywaliłoby skalę. Pcham do przodu, dmucham w żagle. Mówię, że wierzę, jak mantrę powtarzam, że dadzą radę. Podaję rękę kiedy krok się chwieje, całuję czoło gdy trzeba. Rysuję macierzyństwo pomimo braku talentu, a moja kreacja przypomina bardziej Picasso niż Hoppera. Trochę krzywe i nie zawsze doskonałe, przejaskrawione w niektórych momentach, w innych przesadzone. A kiedy zamykam oczy, snuję wizję niemierzalnej wielkości. Przyszłość moich dzieci, którą widzę pod zamkniętymi oczami napawa mnie szybszym biciem serca, wygina moje usta w ledwie widocznym uśmiechu. Jeszcze kilka razy powtórzę im, że zawsze mogą na mnie liczyć, przyjść z każdym problemem. Otwieram furtkę bycia potrzebną, buduję fundament zaufania. Mówię, że kocham, że są piękne i silne. Że mogą wszystko.

Rok 2043.

Przyszła do mnie. Upiła łyk herbaty i nabrała powietrza głęboko do płuc. Jej dłonie lekko drżały, była widocznie czymś zdenerwowana. Zapytała czy pamiętam jak powtarzałam jej, że może wszystko mi powiedzieć, że zawsze mogą na mnie liczyć. Tego co się działo później – nie pamiętam. Ziemia zawirowała mi pod nogami, płuca odcięły dostęp tlenu. Serce wyznaczało jakiś trudny rytm, wyraźnie słyszałam jego bicie. Gęste powietrze rozcinały niewyraźne słowa.

-Mamo? Wszystko dobrze?
-Słucham córcia? Mówiłaś coś?
-Tak mamusiu. Długo dojrzewałam do tej myśli. Przeszłam terapię psychologiczną, zrobiłam wszystkie niezbędne badania. Nie mogę dłużej ukrywać tego, że czuję się źle w mojej skórze. Pamiętasz jak w przedszkolu kazałam mówić do siebie „Hubert”? Jak wolałam bawić się samochodami, grać z chłopakami w piłkę? Od lat nie założyłam damskich ciuchów, już od dawna noszę krótką fryzurę. Naprawdę niczego się nie domyślałaś? Chciałabym, żebyś była razem ze mną przy tym procesie.

Jej słowa brzęczały niewdzięcznie nad moją głową. Cedziłam jej słowa przez sito miłości, ale nawet wtedy brzmiały niedorzecznie i irracjonalnie. Przecież urodziłam córkę. Śliczną, blondwłosą dziewczynkę. Ubierałam ją w róże i tiule, a dzisiaj ona oznajmia mi, że źle się czuje w ciele, które przez 27 lat kochałam bardziej niż swoje.

-Wiesz co, myślę że powinnaś już iść. Przykro mi, ale nie jestem w stanie tego zaakceptować. To jakaś chora fanaberia! Mało w życiu od nas dostałaś? Aż tak bardzo nudzi Ci się, że chcesz zostać facetem? Mówiąc, że zawsze możesz na mnie liczyć nie sądziłam, że zechcesz zniszczyć mi życie. Ty cholerna egoistko. Nie chcę więcej widzieć Cię na oczy.

Rok 2031.

Zakochała się. W jej oczach tańczyły wesołe iskierki za każdym razem kiedy spoglądała w telefon. Na twarzy pojawiał się ledwo widoczny uśmiech, albo wybuchała gromkim śmiechem, wpatrując się w ekran. Zaciskałam zęby i udawałam, że nie widzę tego stanu uniesienia, jednak moja macierzyńska ciekawość wtarła zachowawczość w podeszwę buta.

-Z kim tak piszesz? – Zagadnęłam ją mimochodem.
-Aaa… Z nikim konkretnym.
-Hanka, wiesz że możesz mi wszystko powiedzieć. Widzę, że jesteś szczęśliwa, a kiedy ty jesteś, to ja też.
-No dobra. Mamusiu, chyba się zakochałam! To naprawdę cudowna osoba. Taka ciepła i sprawia, że dzięki niej czuję się szczęśliwa. Dawno się tak nie uśmiechałam!
-Super. Opowiesz mi co to za osoba?
-Ma na imię Monika…

Reszty nie pamiętam. W głowie pulsowało mi czerwonym światłem słowo „Monika”. Ma na imię Monika. Czyli jest dziewczyną. Kobietą. Nie facetem. Nie mężczyzną. Ma pochwę, prawdopodobnie długie włosy i piersi. Jest rodzaju żeńskiego. A to znaczy, że moja córka jest lesbijką. A w najlepszym przypadku bi. Być może nie będzie miała męża, rodziny. Być może nie będzie miała dzieci, a ja wnuków. Kurwa! Moje serce pękło na milion kawałeczków. Hania, wobec której miałam wielkie plany, która mogła zdobyć świat i mieć dosłownie wszystko, jest wynaturzona. Nieheteronormatywna. Chora? I chociaż obiecywałam sobie, że nigdy ich nie opuszczę, że będę w każdej sytuacji i chorobie, nie jestem w stanie tego zaakceptować. Może powinnam udać się z nią do psychologa? Może da się to wyleczyć?


I teraz pomyśl. Spójrz na swoje dziecko, które kochasz nad życie i zastanów się, czy za 10, 20, może 30 lat będziesz w stanie mu powiedzieć, że nie kochasz. Albo, że Twoja miłość ma pewne granice i normy. Że dziecko, które nosiłaś pod sercem, z którym grałeś w piłkę na szkolnym boisku, które tuliliście w chorobie, przy którym spaliście na podłodze w szpitalu, o narodzenie którego walczyliście latami, z którego byliście niesamowicie dumni, jest inne niż Wam się wydaje.

Spójrzcie w oczy swojego trzylatka i powiedz, że go nie kochasz. Puść jego rękę, odepchnij kiedy Cię potrzebuje. Spróbuj już teraz. Nie wiesz, kim będzie w przyszłości. Nie wiesz czy będzie wolał chłopców, dziewczyny, czy może okaże się, że źle się czuje w swojej skórze. Nie zaprogramujesz jego orientacji seksualnej, a próbując go wyedukować po swojemu, sprawisz jedynie, że będzie się bał. Będzie świadom tego, że nie jesteś dla niego oparciem w każdej życiowej sytuacji. Że Twoja miłość ma ograniczenia, Twoja tolerancja również. Że nie szanujesz jego natury. Sprawisz, że za 10, 20, a może 30 lat nie przyjdzie do Ciebie z każdym problemem. Nie zdradzi Ci swoich sekretów, wiedząc co o tym myślisz.

Możesz powtarzać, że nieheteronormatywność jest zła. Jest chorobą. Jest wynaturzeniem. Możesz wpajać dzieciom, że rodzina to kobieta i mężczyzna. Ale natury nie oszukasz. Taką postawą możesz wpoić swoim dzieciom, że powinny czuć się źle w swojej skórze, ze swoją orientacją i ze swoimi uczuciami. Możesz sprawić, że ten mały człowiek, który nie potrafi dzisiaj określić, co będzie za kilkanaście lat, będzie żył za zasłoną strachu, ze świadomością, że przez całe życie okłamywałeś go, twierdząc, że może na Ciebie liczyć w każdej sytuacji.

Albo spójrzcie na swojego brata, siostrę, przyjaciółkę. Osobę, którą znacie od lat. Czy w jednej chwili przestaniesz ją kochać dlatego, że jest inna niż tego byś chciał/a?

Haniu, Nadiu. Kocham Was całym sercem, bez względu na to, kim jesteście i będziecie. Jedyne czego dla Was pragnę to to, że będziecie dobrymi i szczęśliwymi ludźmi. I życzę Wam, żebyście mogły kiedyś żyć w kraju, który szanuje drugiego człowieka. Który nie tylko powołuje się na katolickie przykazanie „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”, ale też do niego się stosował. Który nie będzie ociekał obłudą i hipokryzją. Który jest tolerancyjny. Który nie kategoryzuje ludzi ze względu na ich kolor skóry, pochodzenie, wiarę, czy seksualność. Który odróżnia dobro od zła. Z pełną świadomością piszę te słowa i mam zamiar ich się trzymać do końca życia. A ono bywa nieprzewidywalne.


Photo by Jez Timms on Unsplash
1 Komentarzy/e
  • Gabriel

    Odpowiedz

    Też bym czuł się z tym źle. Ale te pytania zadałem sobie już wcześniej. I na serio. Wiem co bym czuł. Zmierzyłem się z tym. Jeśli widziałbym, że to nie fanaberią, lecz rzeczywista orientacja wiem że by bolało ale kochalbym dalej, i wspierał.

Skomentuj