To, że masz gorszy dzień nie oznacza, że jesteś złą matką.

0 Komentarzy

Długo mnie tutaj nie było.

Przez ten czas trochę wiało, trochę padało w moim życiu. Ale zawsze później wychodziło słońce. I o tym słońcu dzisiaj Wam trochę opowiem.

Już jakiś czas temu nauczyłam się dawać na luz. Zwalniać kiedy nogi bolały od biegu, zatrzymywać się w najbardziej męczących momentach. Kładłam się wtedy pod kocem i liczyłam oddechy. Włączałam dzieciom bajki, wrzucałam do piekarnika pizzę z zamrażarki. Bo warto czasami skupić się na sobie, żeby nie zwariować.

Kiedyś chciałam być idealną matką, idealną kobietą i przyjaciółką. Taką, wiecie, która przeskakuje płot zbudowany z desek własnych oczekiwań. Karmiłam te oczekiwania poczuciem, że wciąż jestem niewystarczająca. Bo nie napisałam wpisu na bloga. Nie ugotowałam obiadu w środę, od kilku tygodni nie miałam nowego zlecenia, zamiast pójść na spacer z dziećmi – przeleżałam na kanapie cały dzień. To poczucie niewystarczania rosło we mnie, we współpracy z wyrzutami sumienia. Niczym chomik wbiegałam na kołowrotek i schodziłam z niego zadyszana. Zmarnowana. Chciałam zaspokoić wszystkich – poza sobą. Jednocześnie cały czas miałam w głowie, że muszę zapierdalać, żeby coś osiągnąć. Muszę być przewodnikiem dla moich dzieci, żeby puścić w świat twór silny i wrażliwy jednocześnie. Ze zbudowanym poczuciem własnej wartości, zafascynowanych życiem. Że muszę cisnąć w pracy, żeby osiągnąć stabilizację psychiczną. Że muszę napisać świetny tekst. Wykazać się przed szefem. Zrobić w weekend 10 kilometrów na rowerze. Że muszę zaradzić każdemu problemowi. Wiedzieć, jak wychować swoje dzieci. Wstać, otrzepać kolana i iść dalej, chociaż po nodze leci krew.

Że muszę zasłużyć.

Zaczynałam dzień lekko po 6 rano, kończyłam chwilę przed. Kołowrotek w mojej głowie się nakręcał coraz szybciej, a ja nie wiedziałam kiedy z niego zejść. Nie chciałam.

Któregoś dnia, nie włączyłam komputera, nie napisałam tekstu. Nie ugotowałam obiadu, tylko zamówiłam katering na resztę tygodnia. Wzięłam do ręki książkę, włączyłam dzieciom bajki. Nie umyłam podłogi, chociaż była upierdolona tak, że jedną nogą przykleiłam się do kafli w kuchni. Powiedziałam, że jestem zmęczona i dzieciaki dzisiaj muszą ogarnąć się do snu same. Odwołałam spotkanie, umówiłam spotkanie. Położyłam się na trawie i pozwoliłam zaopiekować się słońcu sobą.

I stała się rzecz „dziwna”.

Świat nie przestał się kręcić. Do moich drzwi nie zapukał MOPS. Dzieci zadowoliły się naleśnikami – trzeci dzień z rzędu. Zadowoliły się też kawałkiem trawnika w ogrodzie, zamiast placu zabaw. Do tego kupka kamieni i ich wyobraźnia szaleje.

A ja, Ty, Wy jesteśmy normalnymi ludźmi.

Ma prawo nam się nie chcieć.
Mamy prawo być zmęczone.
Mamy prawo być sfrustrowane.
Mamy prawo mieć dosyć przez chwilę swoich dzieci. Nawet jeśli je kochamy nad życie.
Mamy prawo chcieć odetchnąć.
Mamy prawo do czasu tylko dla siebie.
Mamy prawo mieć pasję.
Mamy prawo spędzać czas tylko z mężem, przyjaciółką czy w pojedynkę.
Mamy prawo zrobić na obiad pizzę z piekarnika.
Mamy prawo pójść na kolację do restauracji albo Maka.
Mamy prawo kupić parówki ze złym składem, a na śniadanie dać lody.
Mamy prawo do kieliszka wina wieczorem. Albo całej butelki.
Mamy prawo mieć gorszy dzień.
Mamy prawo nie wywiązać się z jakiejś obietnicy, kiedy akurat chcemy spędzić czas z rodziną.
Mamy prawo wyłączyć telefon na weekend.
Mamy prawo nie odpisać na wiadomość.
Mamy prawo nie chcieć rozmawiać zupełnie z nikim.
Mamy prawo do kilku minut w toalecie z telefonem w dłoni.
Mamy prawo stracić cierpliwość.
Mamy prawo czuć się niedocenione lub wręcz przeciwnie. Bardzo doceniane.

I to nie oznacza, że jesteśmy złymi ludźmi. Złymi matkami.

To oznacza, że jesteśmy tylko ludźmi i aż matkami.

Pamiętajcie o tym za każdym razem, kiedy będą gryzły Was wyrzuty sumienia.

Zdjęcie: Barbara Różycka

0 Komentarzy/e

Skomentuj