O pewnych wyborach, trochę życiowych a trochę nie.

2 komentarze

Ostatnio lubię Instagrama. Zaprzyjaźniłam się z tym programem trochę za bardzo, zostawiając w tyle wszystkie inne. Lubię oglądać na wyfiltrowanych i rozjaśnionych do granic zdrowego rozsądku zdjęciach wnętrza domów i sieciówkowe kreacje, pozowane pod ścianą z cegieł. Jesienny anturaż zalał fotografie żółcią i czerwienią. Fryzury, paznokcie i znowu ubrania. No zachwycam się.

Spoglądam wtedy na mój – z pozoru idealny dom, nowoczesne wnętrza inspirowane katalogami wiodących marek i zachwycam się jeszcze bardziej. Jestem bałaganiarą. Artystyczną duszą, skupiającą się na wnętrzach – ale tych ludzkich wnętrzach.

Nie ważne, że podłoga w kuchni lepi się od psiej karmy a dziecięce krzesełko przykleiło się do kafli jakieś trzy dni wcześniej.
Że naczynia w zlewie od kilku godzin cierpliwie czekają na zmywarkę, odhaczającą drugie mycie tego dnia.
I że brudne ciuchy piętrzą się na podłodze w łazience u góry od kilku chwil, bo ja zapomniałam wyciągnąć z pralki poprzednie. Trzy razy.
Dziecięce zabawki materializują się w miejscach najdziwniejszych a kolorowe puzzle artystycznie komponują się z szarością salonowych podłóg.
A na tych ścianach, perfekcyjnie pokrytych farbą o wartości dwóch ludzkich nerek, odznacza się krzywe serduszko, maźnięte dziecięcą kredką. Kilka dni wcześniej zaprezentowane mi przez pięciolatkę ze słowami „Żebyś schodząc po schodach zawsze pamiętała, że cię kocham”. I mogłam je zetrzeć, pewnie że mogłam. Tylko to serduszko ma historię i znaczenie większe niż te dwie nerki i idealna szarość z wnętrzarskiego katalogu.

Są też dziecięce pokoje. I tu już osobna historia, cała powieść w sumie. Praca w tej jaskini dziecięcych uciech jest bowiem pracą syzyfową, wymagającą zdolności operacyjnych. Przynajmniej w kwestii lalek, rozczłonkowanych sprawną dwu i pół letnią dłonią i innych chińskich badziewi, rozłożonych na czynniki pierwsze przez rezolutną pięciolatkę. Tu w najlepszym wypadku zamykam za sobą drzwi, odcinając zszargane nerwy od pierdolnika po drugiej stronie. Ostatnio usłyszałam, że czasami ciężkie przeżycia warto zakończyć jednym, ostrym cięciem. Ja odgradzam się od nich drzwiami dziecięcego pokoju.

Zdążę mieć jeszcze czysty dom. Dzisiaj brakuje mi porządku a za dwadzieścia lat będzie brakowało dziecięcych rozmów i odgłosu bosych stóp w niedzielne poranki.

Bo ta brudna podłoga w kuchni świadczy o tym, że w końcu mam psa, o którym marzyłam całe życie.
Naczynia w zlewie oznaczają, że właśnie zjedliśmy razem obiad lub pudełko lodów. RAZEM.
Mamy co założyć na tyłki. Naszym dzieciom również. A później możemy iść na spacer do lasu lub na plac zabaw. Nie biorąc udziału w chóralnym śpiewie matek, heavy metalowych utworów pod tytułem „Uważaj bo się ubrudzisz!”.
Kurz niesie się przez otwarte drzwi tarasowe, którymi wbiegają nasze dziewczynki w towarzystwie dzieciaków z całej okolicy. Uśmiechnięte. Zostawiające na podłodze kępki trawy, przyklejone wcześniej do bosych stóp.

A ja siedzę na krześle w jadalni, albo smażę naleśniki z bananami i stawiam na środku pomalowanego mazakami stołu. Ubrudzonego plasteliną. Wycieram ślad po soku na podłodze i głaskam blond główkę, przepraszającą za nieoczekiwany bałagan.  To tylko sok. Szczegół niewarty uwagi. Dwulatka o soku zaraz zapomni. O moich nerwach nie.

Grzesiek krząta się za domem, przynosi w dłoni kilka borówek. Naszych, własnych. Hodowanych dziecięcą niecierpliwością i podbieranych, zanim dojrzeją. Uśmiecham się pod nosem i radzę by podzielił po równo.

Powinnam wytrzeć kurz pod telewizorem ale wtedy do mojej nogi przyczepia się dziewiętnaście kilogramów człowieka. Wielkie oczy zaciskają się mocno, a usta szepczą „kocham cię”.

– Jeszcze raz.
– Kocham cię.
– Jeszcze raz.
– Kocham cię.
– Jeszcze raz…

Kurz poczeka, dzieciństwo nie. Jeszcze zdążę zetrzeć tą szafkę dziesiątki razy, a ona jutro pójdzie w świat.

Przeglądam naprędce zdjęcia w social mediach, zachwycam się ich pięknem. Chciałabym tak umieć, chciałabym czuć potrzebę.

Po chwili łapię jedno z dzieci w locie, pstrykam zdjęcie buzi całej w czekoladzie, brudnej stopy lub koszulki założonej nalewą stronę. Wrzucam w sociale naszą nieidealność, naszą normalność.

Taką lubię.

2 Komentarzy/e
  • Idealna?

    Odpowiedz

    Przyznam ze mam z tym problem…i właśnie nazywam to po imieniu. Zaczęło mi to ciążyc als to nie takie proste, po prostu zostawic i olac. Przed ciążą od 14 r. chorowalam na depresję w tym raz leczona klinicznie. Po porodzie w wieku 22 lat dziecko mialo mi dac grunt pod nogami. Rodzina. Bylo super. Do czasu gdy nie wpadlam w uzalezniajace uczucie bycia idealna (w koncu)

  • Idealna?

    Odpowiedz

    Okna myte co dwa dni bez sladu po muszce…podlogi myte kilka razy dziennie. Kurze scierane co rusz…wszystko pachnące, wyprane, czyste, swieze,posciel prana na biezaco…straszne. jestem w dzien w dzien zajechana praca… w tym czasie po poludniu siedzimy przed domem. Grabie liscie, zamiatam kostkę… i czasem szkoda mi ze ciezko mi byc taką jak ty… nieidealna. Wydajesz sie byc szczesliwa.

Skomentuj